Rybałtowska Barbara - Bez pożegnania 002 - Szkoła pod baobabem(1), ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rybałtowska Barbara
Szkoła pod baobabem
Saga cz.2
1
Mojej niezwykłej Matce książkę tę poświęcam.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Konwój
Jeszcze tylko trzy dni i będę mogła biegać po gorącym piasku razem z
innymi dziećmi. Wrócę do mamy, którą teraz mogę widywać tylko z
daleka. To miejsce, gdzie jestem, nazywają kwarantanną. Bo my wszyscy
chorujemy na jakąś zakaźną chorobę oczu. Właściwie to już jesteśmy
prawie zdrowi, ale mieszkamy tu wciąż za drutami, żeby nie zarazić
innych. Już czuję się dobrze, zeszła opuchlizna z powiek i oczy nie bolą.
Dziś dostałam ciemne okulary, a za trzy dni mama mnie stąd zabierze!
Odwiedziny są o czwartej. Zanudzam siostrę ciągłym dopytywaniem się
o godzinę. Nareszcie jest za dziesięć czwarta. Ustawiam się przy
drewnianej barierce. Za barierką są jeszcze kolczaste druty, za nimi druga
barierka i dopiero za tą drugą stoi mama. Ciekawa jestem, po co są te
kolczaste druty? Może po to, żeby zarazki się o nie kaleczyły?
A może po to, żeby nie przychodziły tu szakale? Do obozu pod Karaczi,
gdzie mieszkałam z mamą, zanim nie dostałam zapalenia oczu, często w
nocy przychodziły szakale. Czasem wchodziły do namiotów, myszkowały,
wykradały jedzenie, a raz nawet kogoś pogryzły. Ja się ich nie boję, bo do
naszego namiotu nie zaglądały, ale nie lubię słuchać, jak wyją. Czasem
zawodzą jak dzieci i wtedy tak mi straszno, że wolałabym chyba, żeby
mnie taki ugryzł i nie darł pyska.
Myślę sobie o szakalach i nawet nie zauważyłem, kiedy nadeszła mama.
- Dzień dobry, Kasiu! Skąd masz takie piękne okulary?
- Od pana doktora. Och, mamusiu! Mam dla ciebie nowinę!
- Coś dobrego?
- Tak. Wiesz, mamusiu, jestem zuch, bo z oczami już wszystko dobrze i
za trzy dni wychodzę stąd! Tak powiedział pan doktor!
- Naprawdę? Bardzo się cieszę!
Między jedną a drugą barierką jest taka duża przerwa, że trzeba głośno
krzyczeć, żeby się usłyszeć, zwłaszcza że rozmawia wiele osób i
wzajemnie się zagłuszają.
2
Zanim zdążyłyśmy wszystko sobie powiedzieć, odwiedziny się
skończyły.
Mama kupiła mi nowe buty. To nie są sandały, będą więc wygodne do
biegania po piasku, który w słońcu jest taki rozpalony, że parzy w stopy.
Bardzo się cieszę, że niedługo wyjeżdżamy z Karaczi. Mama mówi, że
to jest pechowe miejsce. Przez te upały panują tu różne choroby i jest głód.
Bardzo trudno w mieście kupić coś do jedzenia, gdyż nie było w tym roku
urodzaju. W przyszłym roku też chyba nie będzie, bo na domiar złego w
lecie był jeszcze nalot szarańczy.
Ludzie, którzy tu mieszkają, są bardzo chudzi, mają olbrzymie, czarne
oczy i ciemną skórę. Czasem przychodzą do obozu, wyciągają ręce i
proszą: „Mama, daj koleba", co ma znaczyć: „mama, daj chleba". Ktoś ich
nauczył tych słów po polsku. Wołają tak do mężczyzn, kobiet i dzieci.
Jednak brzmi to jakoś po hindusku, bo wymawiają te słowa, jakby je
śpiewali, jakoś miękko i melodyjnie. Przy tym przechylają na bok głowę i
tak smutno patrzą ogromnymi, wilgotnymi oczyma, aż mi przykro, że nie
jestem dorosła i nie mogę zdobyć dla nich dużo „koleba".
Wszystkim tu jest smutno, dlatego z radością stąd wyjedziemy.
Jestem już w obozie, ale mama się boi, że zachoruję na czerwonkę, bo
teraz jest taka epidemia. Mama mówi, że tylko ciągle liczy dni do
wyjazdu, ale ja nie mam tyle cierpliwości, żeby bez przerwy te dni liczyć, i
wolę się bawić z dziećmi albo biegać. Nie wolno mi jednak za często
wychodzić z namiotu, żeby niesiony z wiatrem piasek nie zasypał mi oczu,
o które muszę teraz dbać.
Jeszcze dwa tygodnie byliśmy w Karaczi i ani mama, ani ja nie
chorowałyśmy. Kiedy odjeżdżaliśmy do Bombaju, doktor pozwolił mi już
zdejmować okulary, ale jeszcze je nosiłam prawie przez całe dnie, bo nie
mogłam przyzwyczaić się do blasku słońca.
W Bombaju bardzo długo czekamy na nasz statek. Ciągle jakieś statki
przybijają, ale nikt nie wie, kiedy przypłynie ten, który zawiezie nas do
Afryki.
Mama mówi, że nas tu zupełnie zmarnują. Koczujemy w takiej
ogromnej hali bez łóżek. Kiedyś był tu magazyn towarowy, a teraz dużo
ludzi z różnych transportów czeka na statki. Mama w nocy nie śpi, tylko
pilnuje mnie i bagaży. Rano jest bardzo zmęczona i ciągle drzemie.
Przedtem zawsze prosi mnie, żebym się nie włóczyła, i prosi jedną panią,
która siedzi obok nas, żeby mi nie pozwalała odchodzić. Ja się wcale nie
3
chcę włóczyć, bo nie lubię robić na złość mamie, tylko że ta pani mnie
wcale nie pilnuje. Ledwie mama zaśnie, to ona też zamyka oczy i czym
prędzej zasypia. Wtedy jest mi bardzo smutno, nudzi mi się, nie mam z
kim rozmawiać. Nie mogę przecież całymi dniami gadać do misia, który
jest trochę głuchy, bo ma urwane jedno ucho. Wychodzę więc nad morze,
żeby zobaczyć, czy nie przypłynął nasz statek. A w porcie jest tyle
ciekawych rzeczy, że zapominam o obiecanym powrocie.
Wczoraj włóczyłam się dosyć długo i dostałam lanie. Moim zdaniem
zupełnie niesłusznie. To było tak: Idąc wzdłuż brzegu doszłam do miejsca,
gdzie nie przybijają statki, tylko stoi stale jeden bardzo stary i ciągle go
naprawiają. Zaraz za tym statkiem była płytka woda, w której kąpały się
hinduskie dzieci. Mama nie pozwala mi wchodzić do wody, ale
pomyślałam sobie, że chyba będzie zadowolona, jeśli wrócę wykąpana, bo
nie będzie mnie musiała myć polewając z garnuszka. Zdjęłam więc
sukienkę i wskoczyłam do wody, na wszelki wypadek w butach, bo
zawsze bałam się, że na bosaka wejdę na szkło.
Kąpiel była wspaniała. Trwała chyba dosyć długo, ale było tak wesoło,
że nie chciało mi się wychodzić na brzeg. Niektóre Hindusiątka, chociaż
takie małe jak ja, umiały pływać. Ja też udawałam, że pływam, skakałam
na jednej nodze albo podpierałam się rękami, ale cała prawie byłam na
wierzchu i to wyglądało tak, jakbym naprawdę płynęła. Raz napiłam się
trochę wody i omal nie zwymiotowałam, taka była gorzka i niesmaczna.
Potem zaczęliśmy się bawić, kto kogo mocniej ochłapie. Jeden chłopiec
napryskał mi okropnie w oczy. Bardzo mnie piekły i zaczęłam głośno
płakać, bo myślałam, że znowu zachoruję na to wirusowe zapalenie oczu.
Dzieci się zmartwiły i przestały chlapać, więc nie wyszłam z wody. Zaraz
też przestałam płakać, bo już nic mnie nie piekło i wiedziałam, że nie
zachoruję. Podskakiwałam sobie wesoło, woda była cieplutka, słońce
świeciło i było mi dobrze.
Nagle wszystkie Hindusiątka zaczęły uciekać z wody, patrząc ze
strachem na brzeg. Odwróciłam się. Na brzegu stała moja mama. Była
bardzo zła. Widocznie już dłuższą chwilę mnie wołała, ale fale szumiały i
robiliśmy tyle hałasu, że nie usłyszałam. A mama chyba krzyczała długo i
głośno, bo wystraszyła z wody wszystkie dzieci. Kiedy zawróciłam do
brzegu, mama aż się cofnęła o krok.
- Rany boskie, jak ty wyglądasz!
4
- Wykąpałam się, nie będziesz musiała mnie myć! - krzyknęłam
radośnie.
- Natychmiast wyłaź z tego brudu!
Dopiero teraz zauważyłam, że cała woda płynąca od starego statku jest
mętna i mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Wylano tam jakiś smar czy
olej i wszystko przypłynęło na brzeg. Spojrzałam na siebie. Ręce i nogi
miałam oblepione czymś szaro-tłustym i śmierdzącym. Wyskoczyłam
szybko z wody. Chciałam założyć sukienkę, żeby mama nie mogła
dokładnie zobaczyć, jaka jestem brudna, ale sukienki nigdzie nie było...
- Za co Bóg mnie skarał takim dzieckiem - lamentowała mama. - Nie
mogę głowy odwrócić, żeby czegoś nie napsociło.
Zmartwiłam się.
- Mamuś, ja naprawdę chciałam ci tylko pomóc, żebyś mnie nie musiała
myć, zawsze mówisz, że nie masz już siły polewać mnie garnuszkiem...
- Zamilcz. Nie znoszę pyskatych dzieci. Szukam cię od trzech godzin,
szukam jak wariatka!
- Od trzech godzin? - zdziwiłam się. - Przecież ja dopiero wyszłam.
Chciałam zobaczyć, czy jest nasz statek, ale nie było, więc się
wykąpałam...
- Och, jeszcze do tego kłamczucha! Ja już nie mam siły, ja sobie życie
odbiorę...
Przestraszyłam się nie na żarty, bo co ja bym sama bez mamy zrobiła.
Zaczęłam więc płakać, jak mogłam najgłośniej. Objęłam mamę wpół, tak
że nie mogła iść, i zaczęłam prosić:
- Mamusiu, kochana, błagam, nie odbieraj sobie życia, bo mnie okradną.
Mamusiu, ja nigdy więcej nie będę się włóczyć...
Mama spojrzała na mnie. Jeszcze trochę była zła, ale już nie krzyczała,
tylko powiedziała, że ma zszarpane nerwy przez to czekanie. Wolę jednak
to, niż żeby przez moje włóczęgostwo miała odebrać sobie życie. Tego to
już bym nie zniosła. Mama przestała więc krzyczeć, ale przyłożyła mi trzy
tęgie klapsy. Natychmiast przestałam płakać, gdyż wiedziałam, że to
koniec awantury. Lubię klapsy, chociaż bolą, bo wtedy już nie muszę
słuchać różnych narzekań.
Tymczasem w hali wielkiego magazynu, gdzie obozowaliśmy,
panowało wielkie zamieszanie. Ludzie pakowali lub przestawiali swoje
manatki i tłoczyli się przy wyjściu. Zrozumiałyśmy, że nareszcie przy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy