Rocznica e 1526, e

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Dziewczyna na wózku inwalidzkim była szczupła i chyba niezbyt wysoka,tak przynajmniej Beacie się zdawało, chociaż trudno określić wzrost kogoś,kogo widzi się tylko w pozycji siedzącej. Miała czarne kręcone włosy, takie jakjej córeczka, a cerę bardzo jasną, prawie białą, co w połączeniu z intensywnączerwienią małych warg tworzyło ciekawy kontrast. Uczepione wózka dzieciakiprzekrzykiwały się radośnie, przy czym niespełna dwuletni Adaś hałaśliwympiskiem nadrabiał braki w słownictwie. Jego siostra wrzeszczała mniej, aleprzynajmniej dało się ją zrozumieć.— Babciu, powiedziałam mamie,żedo nas przyszła pani z telewizji, amamaśmiałasię i nie chciała mi wierzyć.Pani Goździkowa, która właśnie wróciła z kuchni, niosąc na blaszanej tacyczwartą szklankę i półmisek wypełniony owocami i cukierkami dla prawnuków,roześmiała się wesoło.— Nie z telewizji, Beatko, tylko z gazety. Jak już podsłuchujesz poddrzwiami, to przynajmniej słuchaj uważnie.Potem przedstawiła Beacie wnuczkę. Ręka, którą Ewa wyciągnęła, byłajeszcze bielsza od jej twarzy, poprzecinana błękitnymiżyłkami.Naprzedramieniu widniała ogromna blizna. Beata nie mogła od niej oderwaćwzroku, ledwie pohamowała się,żebynie zapytać, skąd się wzięła.Pani Rozalia z powrotem zasiadła za stołem, obok męża, który wmiędzyczasie zdążył zapaść w głęboki sen. Oparty o poręcz, z głową odchylonądo tyłu, zamkniętymi powiekami i na wpół otwartymi ustami, przypominałzabalsamowaną mumię.Żonatrąciła gołokciem.— Zygmunt! Obudź się! Mamy gościa...Poruszył się, przegiął głowę na lewy bok, później na prawy, otworzył oczy,wymamrotał:— Tak, tak... — I zasnął na dobre.Pani Goździkowa ciężko westchnęła.— Teraz to trzęsienie ziemi go nie ruszy. Może tak spać do nocy... Beatko,nie przeszkadzaj dziadkowi — upomniała prawnuczkę, która, podskoczywszydo pogrążonego weśniepradziadka, zaczęła zawzięcie szarpać go za rękaw.— Ale babciu! Dziadek nie może teraz spać, bo go nie pokażą w gazecie!Beata wyjęła z torebki aparat cyfrowy i zachęcająco uśmiechnęła się dodziewczynki.— Nie martw się, pokażemy dziadka w gazecie. I babcię też. I jak będzieszchciała to ciebie także.Mała krzyknęła entuzjastycznie:— Tak, mnie też! — I dla zademonstrowania swojej radości przeleciałaprzez cały pokój, wymachując podniesionymi ramionami jak sprinterdobiegający do mety.Beata skierowała pytające spojrzenie na panią Rozalię.— Pozwoli pani,żewykonam kilka zdjęć?Pani Goździkowa, widocznie znużona przedłużającym się udzielaniemwywiadu, wyglądała teraz, jakby miała ochotę pójść wśladymęża. Ewaprzysunęła się do niej na swoim wózku.— Babcia powinna już się położyć — stwierdziła, niepewnie patrząc naBeatę. — Ale na zdjęcia chyba się zgodzi, prawda babciu?Pani Rozalia bohatersko podniosła się z krzesła, wyprostowała i staranniepoprawiła zawiązaną pod brodą kolorową chustkę.— Wcale nie jestem taka zmęczona, Ewuniu — powiedziała do wnuczki.— I do zdjęcia mogę pozować... Ale gorzej z dziadkiem. Jak to będzie wyglądaćna zdjęciu?Żebygospodarz domu spał przy stole... I to ludzie w gazeciezobaczą...Beata pospiesznie zapewniła:— Ale to nic nie szkodzi. Zdjęcia się sformatuje na komputerze i nikt sięnie połapie,żepan Zygmuntśpi.Najlepiej, jeśli pani się ustawi po prawejstronie pana Zygmunta, a wnuczka z dziećmi po lewej... O tak, teraz jestdobrze... Tylko niech mały Adaś nie ciągnie siostry za włosy... I lepiej by było,gdyby Beatka nie szturchała brata... Tak, teraz mogę sfotografować całąrodzinę...Pani Rozalia, stojąca naprzeciwko aparatu we wdzięcznej pozie i zmedialnie wystylizowaną miną, nagle spochmurniała.— Ale moje dziecko, tu nie ma całej rodziny. Jeszcze mąż Ewy...— To może zaczekamy na niego? — zaproponowała Beata.Pani Goździkowa osunęła się na krzesło.— Możemy zaczekać... Tylko niewiadomo, kiedy on wróci. Chyba,żetywiesz, Ewuniu?— Nie wiem, babciu — odrzekła Ewa. — On też nie wie. Jak byłam wszkole, zadzwonił do mnie na komórkę i powiedział,żeidzie do sołtysa, bo tamdwie krowy się cielą. A z porodami nigdy nic nie wiadomo. Mój mąż jestweterynarzem — dodała, zwracając się do Beaty.Ustawione do zdjęcia dzieci wierciły się niecierpliwie. Powiadomioneprzez prababkę,żesesja fotograficzna ma się opóźnić, bo „trzeba poczekać natatusia”, wybiegły do ogrodu, aby czymś sobie urozmaicić czas oczekiwania.Kup książkęWłaściwie wybiegła Beatka, natomiast Adaś, nie mogąc nadążyć za siostrą,ostatecznie zrezygnował z niewygodnej postawy pionowej i spokojnie powlókłsię na czworakach.— Uważaj przez próg, Adasiu! — ostrzegła go pani Goździkowa.Ewa z uwagą obserwowała mozolne wysiłki synka, po czym z wyrazemmacierzyńskiej dumy w oczach odwróciła się do babki.— Nie ma co panikować, babciu. Adaśświetniesobie radzi... O zobacz!Już wstał. I to zupełnie sam!W ciągu następnych kilkunastu minut trzy kobiety, siedzące przy stole wtowarzystwie uśpionego starca, wymieniały zdawkowe komentarze na obojętnetematy. Nagle zadzwonił telefon komórkowy Ewy. Wyjęła go z jakiegośprowizorycznego schowka umieszczonego w bocznym rogu wózka.Rozmawiała przez krótką chwilę takściszonymgłosem,żewypowiadane słowaledwie było słychać, ale zrozumieć ich nie dało się wcale.— To Wiktor — oznajmiła, rozłączywszy się. — Zaraz będzie w domu.„Wiktor?” — powtórzyła w myślach Beata. — „Ciekawe... Facet jestweterynarzem, ma córkę Beatę, syna Adama i imię Wiktor... Tyle zbiegówokoliczności...”.Do pokoju wpadła rozradowana Beatka, wlokąc za rękę Adasia.— Mamo! Babciu! Tatuś już przyjechał.W otwartych drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna — niemłody, aleprzystojny, o regularnych rysach twarzy i bujnych siwiejących włosach,równymi falami otaczających wyniosłe czoło.Beata znieruchomiała. Rozszerzoneźrenice,utkwione w przybyłymczłowieku, pokryły się gęstą mgłą. Zobaczyła swojego ojca, którego pochowalicztery lata temu. Kup książkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy