Roland Topor - Opowiadania, Biblioteka, Topor Roland

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
OPOWIADANIA
Roland Topor
ALIBI DZIECKA
- Mamusiu - powiedział mały Serge budząc się - dzisiaj w nocy przyszedł jakiś pan i zrobił
siusiu na moje łóżko.
Mamusia małego Serge’a uśmiechnęła się pobłażliwie.
- To niedobrze - rzekła po prostu - nie rób tego więcej.
Opowiedziała mężowi i oboje uśmiali się serdecznie. Lecz gdy następnego ranka historia się
powtórzyła, zaczęli się niepokoić. Mały Serge miał osiem i pół roku. Od dawna już mu się to
nie zdarzało.
- Jutro, jeśli to się powtórzy, zaprowadzimy go do lekarza.
Musieli go zaprowadzić.
Lekarz zbadał dziecko, wypytał je zręcznie, po czym zawyrokował:
- Musiał mu ktoś zrobić przykrość i chłopiec podświadomie mści się w ten sposób.
W rezultacie rodzice małego Serge’a popadli w taki kompleks winy, że nie śmieli niczego
odmówić maleństwu, które mimo tych wyjątkowych warunków moczyło łóżko każdej nocy.
Dziecko powtarzało z uporem:
- W nocy przyszedł jakiś pan i zrobił siusiu na moje łóżko.
Rodzice już się nie uśmiechali. Trzeba było działać.
Tatuś i mamusia schowali się za szafą, by czuwać nad snem jedynaka. O trzeciej nad ranem
jakiś kształt zjawił się przy łóżeczku. Wkrótce rozległ się odgłos wodotrysku. Potem dźwięk
ucichł i postać oddaliła się z wolna, jakby z żalem. Był to osobnik wysokiego wzrostu. Na
ułamek sekundy promień księżyca oświetlił mu twarz, w następnej chwili człowiek zniknął.
- Poznałeś go? - spytała mama.
- Tak - odrzekł tata z zduszonym głosem. - To on. Mój kierownik działu.
- Wiesz, co powinieneś teraz zrobić? On też ma małego chłopca. To dwa kroki stąd.
Biedak kręcił się i wiercił.
- Nie chce mi się, kochanie, przysięgam ci, że chętnie bym poszedł, ale mi się nie chce.
- Zdaje się, że w kuchni jest jeszcze trochę piwa. Chodź, wypijesz szklaneczkę. To ci doda
odwagi.
BILET POWROTNY
Staliśmy wszyscy na pokładzie i wypatrywaliśmy na horyzoncie Statuy Wolności. Mieliśmy
wrażenie, że transatlantyk płynie z coraz większą trudnością. Co się dzieje? Kapitan
marszczył czoło i był chyba równie zdezorientowany jak my. Statek niemal stał w miejscu,
choć kotły pracowały pełną parą.
Z ust pasażerów wyrwał się nagle radosny okrzyk, a zaraz potem nastąpił jęk rozczarowania.
Ujrzeliśmy słynną statuę, rysującą się na tle błękitnego nieba, trwało to jednak ułamek
sekundy. Teraz bowiem statek nie tylko nie płynął naprzód, ale wręcz się cofał!
Kapitan przyparty do muru przyznał, że nic z tego nie rozumie.
Wtedy usłyszeliśmy silny głos, dobiegający z rufy:
- Chodźcie tu wszyscy, wytłumacze wam, co się dzieje!
Pobiegliśmy.
Jakiś mężczyzna z wielkim nożem czekał oparty o burtę.
- Nie bójcie się! Wyjaśnię wam całą zagadkę. Statek nie może płynąc dalej, bo jest
przycumowany. A cumę założyłem ja sam. Spójrzcie!
Ostrzem noża wskazał potężną gumę. Jeden jej koniec był mocno przywiązany do relingu, a
drugi ginął w oceanie.
Mężczyzna zaśmiał się histerycznie.
- Zanim statek wypłynął, przymocowałem koniec gumy do nabrzeża w Hawrze. A teraz,
kiedy jest napięta do ostateczności, przetnę ją. Czy wiecie, co się stanie?
- Nie! - odrzekliśmy chórem.
- No więc, moja żona, z którą umówiłem się w Tobolsku na głównym placu przy fontannie,
zostanie zabita z odległości dwunastu tysięcy kilometrów uderzeniem tej śmiercionośnej
gumy!
Okrzyk zgrozy wyrwał nam się z piersi. Szaleniec jednym ruchem wprowadził słowo w czyn.
Guma z głośnym gwizdem zniknęła pod wodą. Uwolniony nagle statek wzniósł się z
olbrzymią prędkością ponad fale.
Powietrzna podróż zakończyła się szczęśliwie. Wylądowaliśmy miękko w Los Angeles, gdzie
jakaś fabryka materacy uratowała nam życie.
Nie trzeba dodawać, że morderca pobędzie jeszcze dłuższy czas w więzieniu San Quentin,
dokąd nikt z nas nie posyła mu paczek.
CIĘŻKA OPERACJA
Rannego ułożono na stole. Gdy zastosowano prowizoryczną narkozę, chirurg, w
rękawiczkach i masce, wyciągnął rękę i rzucił sucho:
-Skalpel !
Wykonał podwójne cięcie na krzyż. Kula tkwiła w ranie.
-Szczypce! - rzekł chirurg.
Szczypce chwyciły kulkę rtęci, ale ta się zaraz wyślizgnęła. chirurg zaklął. Ze złością łapał
kulki rtęci, turlające się po całej ranie. Na próżno. Wściekły, rzucił szczypce i próbował
chwytać palcami, ale przeszkadzały mu rękawice. Ściągnął je. Kuleczki tymczasem wpadły w
głąb rany. Było za mało miejsca, żeby je łowić. Jednym cięciem skalpela poszerzył otwór.
Człowiek już dawno nie żył, a chirurg wciąż jeszcze zawzięcie chwytał palcami błyszczące,
srebrne krople.
CZTERY RÓŻE DLA LUCIENNE
Tego wieczoru wróciłem do domu trochę wstawiony. Po wyjściu z biura koledzy zaprosili
mnie na jednego, ale jeden kieliszek łatwo się rozmnaża. Nie miałem o to pretensji, bo nie
śpieszyło mi się w domowe pielesze. Trzeba było widzieć moją żonę w tamtym okresie, żeby
mnie zrozumieć.
Biedna Lucienne nie była zła. Była po prostu brzydka. Grube rysy, ogromny nos, wyblakłe
włosy, obwisłe piersi, nogi rozszerzające się ku dołowi, a w całym tłustym ciele ani grama
wdzięku. Niektórzy mężczyźni poślubiają kobietę dlatego, że ucieleśnia ich ideały urody, inni
dlatego, że wydaje im się inteligentna, jeszcze inni po prostu boją się samotności, więc
uznają, że lepszy rydz niż nic. Tak właśnie było w moim przypadku. Po pięciu latach
małżeństwa samotność wydała mi się jednak tysiąc razy lepsza niż to ohydne towarzystwo.
Zeszpecone takim potworem, życie stawało się znośne dopiero po kilku głębszych bez
zakąski.
Lucienne czekała na progu, ze zwykłym wyrazem stoickiego męczeństwa, wyrazem, który
miał bolesny przywilej czynienia jej niemiłej twarzy jeszcze nieco brzydszą.
- O której godzinie się wraca? I do tego w takim stanie!
Wyjąknąłem kilka słów, rzuciłem się do barku i odkorkowałem butelkę whisky.
Lucienne rozpaczała nadal.
- Wiecznie pijany! Czy jesteś aż tak nieszczęśliwy? Czyż nie jestem dla ciebie dobra? Czy
nie spełniam wszystkich twoich zachcianek? Oczywiście, ja nie jestem modelką! W
porównaniu z siksami z biura wydaję ci się nieciekawa!
Nawet nie próbowałem odpowiadać. Doskonale znałem scenariusz dramatu. Zaraz zacznie
płakać. To znaczy jej oczy się zaczerwienią, a po brodzie pocieknie ślina. Znów będę musiał
uważać, żeby na nią przypadkiem nie spojrzeć, bo inaczej całą noc będą mnie męczyć
koszmarne sny.
Whisky była marki "Cztery Róże". Zazwyczaj pijałem tylko szkocką, mimo to nalałem
sobie pełną szklaneczkę i wypiłem jednym haustem. Za plecami usłyszałem dalszy ciąg
litanii:
- Myślisz, że to jest życie dla młodej kobiety? Siedzieć w domu i czekać, aż mąż pijaczyna
wróci po nocy? Myślisz, że to jest życie?
Pierwsze łzy pewnie już kiełkowały. Odwróciłem się gwałtownie, by rzucić kąśliwą uwagę
o jej wdziękach, lecz zamarłem z rozdziawionymi ustami. Pusta szklanka wypadła mi z rąk i
strzaskała się o podłogę.
- No, co? Czemu wytrzeszczasz oczy? Nigdy mnie nie widziałeś? Przetarłem powieki. Nie,
zjawa nie zniknęła. Po dłuższej chwili udało mi się powiedzieć:
- Ależ, Lucienne... Jesteś... Jesteś piękna!
Skrzywiła się zabawnie i zalała łzami.
Przyglądałem się jej z ciekawością. Nawet w tym stanie była piękna, że aż dech zapierało.
Perły spadały z jej błękitnych, porcelanowych oczu, wargi czerwone i pełne pulsowały
niczym biblijne owoce, jędrne piersi unosiły się rozkosznie, złote włosy okalały twarz
świetlistą aureolą.
Musiałem usiąść.
Lucienne spojrzała na mnie oczyma pełnymi wyrzutu.
- Kpisz sobie ze mnie? Bawi cię to? Sprawia ci przyjemność dręczyć mnie i poniżać!
Wiem, że jestem brzydka, ale przecież to nie moja wina. Miej trochę litości, nie znęcaj się
nade mną.
- Ależ, Lucienne, ja wcale nie żartuję. Zapewniam cię, że mam teraz przed sobą
najpiękniejszą kobietę, jaką w życiu widziałem. Jesteś piękna, nie masz pojęcia, jaka piękna!
Chciałoby się zobaczyć i umrzeć!
Lucienne przyglądała mi się z niepokojem.
- Dobrze się czujesz, Dan? Aż tyle wypiłeś? Nie zdawałam sobie sprawy. Chcesz się
położyć?
- Nie! Czuję się całkiem dobrze! Wprost cudownie! Och, jakże jesteś piękna, Lucienne! Jak
to możliwe!?
Ledwo wymówiłem te słowa, a już wiedziałem, JAK TO MOŻLIWE!
Butelka "Czterech Róż", oczywiście!
Żona widać przeprowadziła to samo rozumowanie, bo zauważyłem, że spogląda na butelkę
z wdzięcznością.
Potem pobiegła do lustra i krzyknęła z zachwytem:
- Och, Dan! To prawda! Jestem piękna, jestem piękna!
Śmiała się i płakała na przemian. Śpiewała, głosem przerywanym łkaniem i czkawką:
- Jestem piękna, jestem piękna, jestem piękna, jestem piękna, piękna, piękna, piękna,
pięęęknaaa!
Spędziliśmy cudowne godziny niczym pierwszy raz zakochani. Lucienne była wspaniała,
delikatna, wzruszająca. Łzy napływały mi do oczu, kiedy opowiadała o życiu ze mną, o mojej
brutalności i braku szacunku, o swojej rozpaczy. Miałem wrażenie, że trzymam w ramionach
żonę kogoś innego, jakiegoś chama, brutala, niegodnego skarbu, jaki posiada.
Położyliśmy się wcześniej niż zwykle.
Nazajutrz rano miałem oczywiście kaca. O wiele większy ból sprawiał mi jednak widok
odrażającego stworu, który leżał obok, chrapał bezwstydnie i czule przytulał się do mojej
piersi.
Czknąłem z obrzydzenia i pobiegłem do łazienki.
Więc to był tylko piękny sen! Złudzenie wywołane nadmiarem alkoholu. Zresztą, cóż
innego mi pozostało?
Nalałem sobie pełną szklaneczkę "Czterech Róż" i wypiłem jednym haustem, jak
lekarstwo. Czyniąc to, nie spuszczałem żony z oczu. Nic się nie wydarzyło.
Ze zmartwienia wypiłem jeszcze jedną szklaneczkę.
I cud się powtórzył. Rozwalony na łóżku gruboskórny potwór przeobraził się w istotę
baśniową.
W tym momencie Lucienne otworzyła oczy. Natychmiast odpowiedziałem na pytanie,
które ją trawiło.
- Najdroższa! Jesteś z każdym dniem coraz piękniejsza!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy