Rowerem z Wielkiej Brytanii do Polski, BIBLIOTEKA, ABC - Rowerzysty

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rowerem z Wielkiej Brytanii do Polski
Było ciężko, ale się udało. Bohater naszych publikacji Sławomir Białowąs dojechał na rowerze do swojego domu w
Olsztynie. Na dwóch kółkach pokonał aż 2725 kilometrów!
Tego mógł dokonać tylko zapalony cyklista. Polski elektryk z Londynu powrót do kraju zaplanował w bardzo nietypowy
sposób. Zamiast samolotem czy samochodem, trasę do rodzinnego Olsztyna postanowił pokonać na dwóch kółkach. Z
górki czy pod górę, w słońce czy deszcz, przemierzał dziennie grubo ponad 100 kilometrów. Po szesnastu dniach jazdy
zawitał z bukietem kwiatów do rodzinnego Olsztyna, gdzie wyczekiwała na niego żona.
- Ostatni odcinek był najgorszy, choć to niespełna 200 kilometrów – wspomina Sławomir Białowąs. - Polska ma fatalne
drogi, a do tego musiałem zwracać uwagę na niebezpiecznie poruszające się ciężarówki – dodaje.
Pierwszą przerwę w trasie miał w Gdyni, gdzie mieszka jego córka. Jak mówi, przywitała go królewskim obiadem,
potem była równie królewska kolacja, nim znowu wyruszył w ostatni odcinek podróży.
- Mam dużo przemyśleń po podróży po Europie. Chyba opiszę je w internecie na forum rowerowym, aby inni mogli z
nich skorzystać – zapowiada polski elektryk.
Sławomir Białowąs podczas podróży z Londynu do Olsztyna osiągnął inny też drugi życiowy rekord – w ciągu ostatnich
dwóch lat przejechał na rowerze aż 30 tysięcy kilometrów.
Czuję ogromna satysfakcję
- Polska przywitała mnie najgorszymi drogami, jakie widziałem w swoim życiu. Po kilku kilometrach nie wytrzymała
tego konstrukcja roweru, puściły spawy i śruby podtrzymujące bagażnik - powiedział rowerzysta. Rozmowa ze
Sławomirem Białowąsem, który na rowerze pokonał trasę z Londynu do Olsztyna.
Tomasz Ziemba: - Doszedł pan do siebie po podróży?
Sławomir Białowąs:
- Myślę, że chyba tak. Odpocząłem, pospacerowałem po mieście, zacząłem załatwianie różnych
spraw. Jestem w gotowości fizycznej do życia w Polsce. Najważniejsze, że dojechałem na czas, tak jak planowałem.
Początkowo obawiałem się, że będę miał kilkudniowy poślizg, ale ostatecznie okazało się, że całkiem dobrze
rozplanowałem swoje siły.
Zapowiadał pan przyjazd z kwiatami pod pracę swojej żony. Było huczne powitanie?
- Powitanie było huczne, ale dopiero w domu, bo żona zdążyła już wyjść z pracy. Ale zdążyłem kupić po drodze kwiaty
sprawiłem jej ogromną radość.
Jak wspomina pan trasę po dojechaniu do celu?
- Jedne odcinki były trudniejsze, nie zawsze sprzyjała pogoda, ale ludzie po drodze bardzo mi pomagali i udzielali
wskazówek, gdy zdarzało mi się zgubić. Najtrudniejszy był jednak Luksemburg - cała masa wzniesień, gór, serpentyn.
Czasami musiałem schodzić z roweru i iść pod górę na piechotę. Było to tyle trudne, że buty miałem podkute
zabezpieczeniami do pedałów. Ślizgały się na asfalcie i łatwo było o wywrotkę.
Z tego co wiem, zlikwidował pan przyczepkę, która od początku przeszkadzała w jeździe...
- Zrobiłem to jeszcze we Francji. Musiałem się z nią pożegnać, bo była sporym obciążeniem i czas podróży mógłby się
mocno wydłużyć. Mogę powiedzieć, że była ona nawet niebezpieczna – rzucało nią na boki jak przyczepą od traktora.
Przełożyłem więc cały bagaż do toreb przyczepionych na samym rowerze i problem zniknął. Zrezygnowałem tylko z
kilku ubrań, które miałem przygotowane na trudne warunki pogodowe.
Jednak odcinek ze Szczecina do Gdyni
przebył pan pociągiem. Dlaczego?
- Szczecin przywitał mnie najgorszymi drogami, jakie widziałem w swoim życiu. Zaraz po przekroczeniu polskiej granicy
walczyłem z potwornymi dziurami, a nawet kocimi łbami. Po kilku kilometrach nie wytrzymała tego konstrukcja roweru,
puściły spawy i śruby podtrzymujące bagażnik. Stało się to przy prędkości 40 kilometrów na godzinę - cudem
uniknąłem kraksy. Niestety do Gdyni musiałem się dostać pociągiem - dopiero tam naprawiłem rower.
Przejechał pan ponad 2700 kilometrów – czyżby nadłożył trochę trasy?
- Niestety nawigacje satelitarne dla rowerzystów wytyczają zupełnie inne trasy, niż dla kierowców. Nie mogłem jechać
autostradami. W związku z tym GPS prowadził mnie przez typowo wiejskie tereny. Zwiedzałem dzięki temu prawdziwy
folklor, coś czego z samochodu nigdy bym nie zobaczył.
1
Co poradziłby pan rowerzystom, którzy zechcieliby powtórzyć pana wyczyn?
- Na pewno radzę dobrze się przygotować, a przede wszystkim zabrać mapy. To był mój błąd, i już szóstego dnia
utraciłem kontakt ze światem na skutek awarii zasilania. Nie mogłem skorzystać ani z telefonu, ani z GPS-a. Dopiero
wtedy zacząłem kompletować mapy. Zaufałem całkowicie elektronice, a okazało się, że w każdej chwili może ona
odmówić posłuszeństwa.
Planuje pan już kolejną podróż?
- Na razie nie. Czuję ogromną satysfakcję po ostatniej trasie, ale muszę teraz znaleźć pracę i ułożyć trochę swoje życie.
Ale wysłałem też swoje CV do jednej z firm w Norwegii i czekam na odpowiedź. Kto wie, być może pojadę tam
rowerem?
Tomasz Ziemba
(Dziennik Polski (UK))
2009-06-24 (11:25)
2
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy