Ross JoAnn - Miłość zemsta i korona, romans historyczny

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOANNROSS
Miłość, zemsta
i korona
ROZDZIAŁ 1
Życie, przestępcy ma swoje zalety, pomyślała Sara Madison,
ubierając się do pracy.
Wprawdzie nigdy przedtem nie zastanawiała się nad taką
kwestią, gdyby jednak zadano jej odpowiednie pytanie, byłaby
skłonna wyrazić opinię, że działalność przestępcza czyni z czło­
wieka istotę z rozbieganymi oczami i zaciętymi ustami, kogoś,
kto raz po raz ogląda się przez ramię. W jej przypadku to wyob­
rażenie nie potwierdziło się. Przeciwnie, doszła do wniosku, że
nigdy nie czuła się lepiej niż przez ostatnie sześć tygodni, od­
kąd zawarła dość niekonwencjonalną umowę z Malcolmem
Brandem.
Nawet Jennifer spostrzegła zmianę, jaka w niej zaszła, i po­
przedniego wieczoru zwróciła na to uwagę, gdy zaszalały i zjad­
ły na obiad włoski makaron z serem. Sara z najwyższym trudem
powstrzymała się przed wyjawieniem siostrze, że już niedługo
będą mogły zajadać się kruchutką polędwicą, ale Jennifer nigdy
nie słynęła z dyskrecji, a gdyby wyrwało jej się jedno słowo za
dużo, wkrótce FBI mogłoby zjawić się przed ich drzwiami.
- Jeszcze tydzień - pocieszyła się, przesuwając szczotką po
prostych jasnych włosach. - Siedem krótkich dni. - Ten tydzień
wydawał jej się wiecznością. Umierała z niecierpliwości.
6
MIŁOŚĆ,ZEMSTA I...
Wysoki ciemnowłosy mężczyzna przeciskał się przez ciż­
bę drobnych handlarzy, żebraków i kieszonkowców, tłoczących
się w wąskim przejściu między straganami. Starsza kobieta,
jakby żywcem przeniesiona z innej epoki, szła od kramu do
kramu i sprzedawała wodę z baniek zawieszonych na zapadnię­
tym grzbiecie osła. Nędznie ubrani mężczyźni nawoływali
od progów swoich sklepików z nadzieją, że przyciągną amery­
kańskiego turystę i namówią go do obejrzenia francuskich
perfum, japońskich radioodbiorników albo amerykańskich
dżinsów.
Mimo obfitości towarów z przemytu Altindag, dzielnica bie­
doty na obrzeżach Ankary, nie sprawiała wrażenia miejsca,
gdzie załatwia się wielomilionowe interesy. Ale Noah Winfield
nauczył się już dawno, że pozory najczęściej mylą.
Poczuł szarpnięcie za kurtkę, więc odwrócił się i ujrzał wiel­
kie ciemne oczy, które wydawały się nadzwyczaj mądre, zważy­
wszy na wiek tego, kto go zaczepił. Wzruszył ramionami, sięg­
nął do kieszeni i wyciągnął kilka drobniaków. Chłopiec zacisnął
szponiaste, chude, śniade palce na srebrnych krążkach i szybko
wbiegł pomiędzy ludzi, nie oglądając się za siebie.
- Jeszcze parę lat i nie będzie tracił czasu, żeby prosić -
mruknął do siebie Noah, wspominając dzień, w którym napad­
nięto go w jednym z zaułków Altindag. Na pamiątkę pozostała
mu blizna od noża.
Chociaż nie pierwszy raz otarł się wtedy o śmierć, bez wąt­
pienia nigdy nie zrobił tego w tak idiotyczny sposób. Wciąż
wpadał w złość na myśl o tym, że omal nie rozstał się z życiem
z powodu garści tureckich banknotów wartych niecałe dwieście
dolarów. Miał świadomość, że jego sposób życia niesie z sobą
pewne zagrożenia, ale w innych sytuacjach przynajmniej stawki
bywały odpowiednio wyższe.
Po wyjściu ze szpitala szybko i bez wahania zakończył inte­
resy w Ankarze, a potem znikł. Tylko kilku wybrańców wiedzia­
ło o jego starym wielkim domu w górach San Juan w stanie
MŁOŚĆ, ZEMSTA I... 7
Kolorado. Dla reszty świata Noah Winfield po prostu ulotnił się
bez śladu. Miał jednak swoje powody, aby stworzyć takie wra­
żenie.
„Co ty tu właściwie robisz, człowieku?" - zadał sobie pyta­
nie, wchodząc do odrapanej kafejki.
Gdy pierwszy raz zastanawiał się nad tym planem, wydał mu
się on brawurowy, wręcz niewykonalny. Nic się od tej pory nie
zmieniło. Nadal był tego samego zdania.
Widząc swojego informatora, siedzącego w głębi zadymio­
nej sali, poczuł dreszcz podniecenia. Jeśli istniało na świecie coś,
co ciągnęło go jak magnes, to na pewno zuchwałe wyzwanie.
A ten wyczyn miał ukoronować jego karierę.
Mehmet Kahveci nie wysilił się, żeby wstać od stolika na
jego powitanie. Nawet na niego nie spojrzał. Wydawał się bar­
dzo zajęty obserwowaniem partii bilardu rozgrywanej w drugim
końcu sali.
Noah nie bawił się we wstępne grzeczności. Położył na stole
i przesunął w stronę Turka paczkę papierosów, zawierającą zło­
żony banknot.
- Kiedy będę mógł spotkać się z Yavuzoglu?
Kahveci schował paczkę do kieszeni z nie mniejszą zręczno­
ścią niż przedtem ulicznik drobniaki.
- Yavuzoglu nie żyje - powiedział po turecku. - Znaleziono
go dziś rano.
Noah soczyście zaklął pod nosem.
- A przesyłka?
Czarne oczy szybko omiotły spojrzeniem wnętrze kafejki,
ani przez chwilę nie zatrzymując się na Noahu.
- Trudno powiedzieć.
Noah sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął pudełko
zapałek, zawierające taki sam banknot jak paczka papierosów.
Położył je na stoliku. Znikło natychmiast.
- Jego mordercy tego nie mają.
- Skąd wiesz?
8
MIŁOŚĆ, ZEMSTA I...
Mężczyzna nie odpowiedział, więc Noah znowu sięgnął do
kieszeni. Małe rozmówki turecko-angielskie podzieliły los pacz­
ki papierosów i pudełka zapałek. Po raz pierwszy Kahveci spoj­
rzał Noahowi w oczy.
- Ponieważ, przyjacielu, przesyłka opuściła już Turcję.
- Cholera...
W małym budynku bez okien panował zaduch, śmierdziało
cebulą, potem i dymem. Było to jaskrawe przeciwieństwo wiel­
kich pustych przestrzeni i świeżego powietrza Kolorado, z któ­
rych Noah niedawno zrezygnował. I po co mu to było?
Kahveci spokojnie nalał herbaty do dwóch filiżanek, po
czym stwierdził:
- Nie jest tak źle. Wam, Amerykanom, zawsze za bardzo się
śpieszy. - Wyciągnął przed siebie czarkę pełną dorodnych ro­
dzynek. - Poczęstuj się, pojedz, popij. Powiem ci, gdzie możesz
znaleźć swoją przesyłkę.
Noah zatrzymał dłoń z filiżanką w połowie drogi do ust. Gdy
po chwili wolno odstawiał naczynie na stół, dłoń lekko mu
drżała. Powiedział sobie, że musi się odprężyć. Nie chciał, żeby
Kahveci zorientował się, jak ważna jest ta informacja. Gdyby
tak się stało, cwany Turek łatwo mógł sprzedać swoją wiedzę
komu innemu.
- Ile?
Kahveci wsadził sobie rodzynkę do ust i zrobił taką minę,
jakby głęboko zastanawiał się nad tym zagadnieniem.
- W zeszłym miesiącu moja córka wróciła do domu z Istam­
bułu. Jej mąż jest bezrobotny, więc mieszkają u nas. Czy mówi­
łem ci, że zostałem dziadkiem?
- Gratulacje.
Chytre czarne oczy zabłysły. Noah dobrze wiedział, że Mehmet
jest chytry. W minionych latach kilkakrotnie robili interesy, bo choć
Kahveci dużo kosztował, zawsze dostarczał rzetelnych informacji.
Miało to swoją wagę w branży, w której życie było takim samym
towarem jak każdy inny, sprzedawanym temu, kto da więcej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy