Rozdzial-III, Harry Potter Fanfiction !, Harry Potter i Koniec Świata

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział III
ROZDZIAŁ III
Joan Davenport
Morze Egejskie,
23 VI 2010, godzina 23:15
Z lotu ptaka Santorini wygląda jak wąski, długi, półkolisty skalny rożek, położony na pełnym
morzu w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Krety. Nie zawsze tak było. Kiedyś miała kolisty
kształt i przypominała inne wyspy, tworzące leżący trochę na północ archipelag Cyklad. Aż
pewnego dnia lub nocy, prawie cztery tysiące lat temu, okazało się, że Santorini jest wystającym z
wody wierzchołkiem gigantycznego wulkanu. Straszliwa erupcja, być może najsilniejsza w dziejach
ludzkości, wyrzuciła w powietrze miliony ton skały, spiętrzyła kilkunastometrowe fale, które
spustoszyły Kretę, i pozostawiła z całej wyspy jedynie wąski skrawek lądu o szerokości od kilku
kilometrów do kilkuset metrów i długości około dwudziestu kilometrów. Cała reszta obróciła się w
pył lub utonęła w morzu. Tylko w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się środek wyspy, wynurza się z
wody kilkusetmetrowej średnicy niedostępna skała otaczająca wylot krateru. Po dziś dzień
wydobywa się z niego para.
Konstantinos Daskalojannis zwany przez przyjaciół Iraklisem stał w niewielkim, dwukołowym
rydwanie zaprzężonym w białego pegaza i lecącym na wysokości niespełna sześciuset stóp nad
oświetloną przez księżyc powierzchnią morza. Okrążał wyspę od zachodu, kierując się w stronę
krateru. Nie obawiał się, że zostanie zauważony przez mugoli – było ciemno, a zaklęcie iluzji
powodowało, że dla mugolskich oczu wyglądał jak stado ptaków. Mimo to starał się trzymać z dala
od nielicznych o tej porze statków i łodzi.
Gdy był już niedaleko, szarpnął delikatnie za lejce, a pegaz natychmiast obniżył lot i po chwili
wylądował na jednej z niewielu w tym miejscu płaskich powierzchni. Iraklis transmutował rydwan
w chłopską dwukółkę zaprzężoną w osła – dwukółka na tej niedostępnej skale w dalszym ciągu
mogła by wzbudzić czyjeś zdziwienie, ale dużo mniejsze niż rydwan i pegaz - uwiązał zwierzę do
rachitycznej pinii i ruszył w kierunku krateru. W powietrzu czuć było zapach siarki, a ziemia pod
stopami delikatnie wibrowała.
Tysiąc lat po erupcji na wyspę, nazywaną wówczas Therą, powrócili ludzie – tak mugole, jak i
czarodzieje. Ci pierwsi na żyznych, wulkanicznych glebach zaczęli uprawiać winorośl i wkrótce
tutejsze wina zdobyły sobie zasłużoną renomę. Ci drudzy zaś tuż nad kraterem wznieśli
sanktuarium. Było nienanoszalne i zabezpieczone czarami, toteż nigdy nie natrafił nań żaden
mugol, nawet liczne w ostatnim stuleciu ekspedycje geologiczne. Od prawie dwóch tysiecy lat,
odkąd obumarły dawne kulty i wierzenia, sanktuarium było opuszczone – ale powód, dla którego je
niegdyś wybudowano, istniał nadal, i z tego właśnie powodu Iraklis pokonywał teraz ostre złomy
wulkanicznej skały, wspierając się na kosturze i posuwając w kierunku miejsca, w którym leżały
pokryte siarczanym nalotem resztki marmurowych kolumn i fragmenty posągów.
Na kuli ziemskiej było zaledwie kilka miejsc, w których pradawna energia, źródło magii,
kumulowała się w sposób szczególny. W Europie były to Stonehenge, grota wyroczni delfickiej i
właśnie Santorini. Nikt nie wiedział, dlaczego akurat tam, a nie gdzie indziej, choć w przypadku
Santorini przyczyną był prawdopodobnie sięgający głęboko w trzewia planety wulkaniczny krater.
Ta szczególna kumulacja energii powodowała, że niekiedy można było uchylić skrywającą
przyszłość zasłonę – choć nie zawsze to, co się wtedy ujrzało, poddawało się jednoznacznej
interpretacji. Nie każdy też potrafiłby to zrobić. Ściśle biorąc, ludzi, którzy umieli tego dokonać,
było zaledwie kilkunastu.
Dysząc ciężko, dotarł do położonej tuż nad wąską szczeliną w skale spękanej, marmurowej
platformy i oparł się o stojący jeszcze fragment kolumny. Był zmęczony. Musiał przyjść w to
miejsce pieszo, teleportacja nie wchodziła w rachubę – potężne magiczne wibracje rozdarły by na
strzępy każdego śmiałka, który próbowałby się tu aportować.
Odpoczął chwilę, a potem ruszył w kierunku skalnej szczeliny, z której bez przerwy unosiły się
1
Harry Potter i koniec świata
małe obłoczki przesyconej siarkowodorem pary, i stanął nad jej brzegiem, wspierając się na kiju.
Czekał na astronomiczną północ – moment, w którym Słońce będzie dokładnie po przeciwnej
stronie kuli ziemskiej. Wówczas zadziała ona niczym gigantyczna soczewka, skupiając energię na
platformie.
Nie potrzebował zegarka. Czuł, jak z minuty na minutę wibracje potężnieją. Z krateru wytryskały
coraz obfitsze pióropusze pary. I nagle Iraklis poczuł, że od zewnętrznego świata oddziela go gruba,
nieprzenikniona bariera – ucichły wszystkie dźwięki, przestał widzieć cokolwiek, co znajdowało się
poza obrysem marmurowej platformy. Był tylko on, zawieszony między przeszłością a przyszłością.
Trwało to nie dłużej niż sekundę, może dwie – ale wystarczyło, by Iraklis zobaczył to, co chciał
zobaczyć. A raczej to, czego bardzo zobaczyć nie chciał...
A więc Wyrocznia się nie myliła. I prawdę mówiły inne, pomniejsze przepowiednie. Wszystko
układa się w logiczną całość. Jest wiele dróg, którymi można pójść – ale tylko jedna prowadzi do
celu.
Ale czy wolno mu nią pójść? Czy ma prawo poświęcić życie – cudze życie, bo przed
poświęceniem własnego Iraklis nie wahał by się ani przez moment? Czy ma prawo w imię wyższych
racji posłać na pewną śmierć kogoś, kto mu zaufał?
Ale jeśli tego nie zrobi, zginą wszyscy. Czarodzieje, mugole, nawet ten głupiec Voldemort,
któremu wydaje się, że jest nieśmiertelny i który chce wyzwolić siły, nad jakimi nikt nie zapanuje.
Dawno temu, kiedy Konstantinos (noszący wówczas inne imię) był jeszcze młody, jego
nauczyciel, sędziwy Asklepiotis, powiedział, że wiedza może stać się najgorszym brzemieniem i
przekleństwem. Przez wiele lat wydawało mu się, że jest to bzdura – parł do wiedzy jak taran, ucząc
się wszystkiego, czego tylko było można. Szybko przerósł swoich mistrzów.
Im jednak był starszy, tym więcej prawdy dostrzegał w słowach nauczyciela. Aż wreszcie
zrozumiał je do końca. Wiedza. Najstraszniejszy z darów.
Konstantinos Iraklis Daskalojannis dałby wiele za to, by być teraz zwykłym, niczego
nieświadomym mugolem. Ale nie był. I wiedział, że zrobi to, co zrobić musi, choćby ciężar tego
czynu miał go przytłaczać aż po kres jego dni.
Westchnął ciężko i ruszył w kierunku czekającego na niego rydwanu.
Musi jak najszybciej porozumieć się z Angielką.
***
Londyn, ulica Śmiertelnego Nokturnu,
24 VI 2010
Graham Poor przechadzał się niespokojnie po małym, ciemnym, zapyziałym podwórku,
trzymając ręce w kieszeniach szaty. Dziesięć kroków w jedną stronę, w tył zwrot pod ścianą,
dziesięć kroków w drugą. Głuchy stukot ciężkich, podkutych butów Strażnika obijał się echem od
pokrytych zaciekami i grzybem ścian. Pobawione szyb oczodoły okien obserwowały go z góry w
ponurym milczeniu. Ostry zapach kociego moczu świdrował w nozdrzach. Co jakiś czas
przystawał, by wyciągnąć z kieszeni zegarek na srebrnym łańcuszku i sprawdzić godzinę.
Rozmówca się spóźniał.
Trzęsienie ziemi, jakie nastąpiło w Ministerstwie po wymknięciu się poszukiwanego,
przewyższało wszystko, czego Poor dotąd doświadczył podczas swej krótkiej kariery Setnika.
Jeszcze tego samego dnia został w trybie pilnym wezwany do komendanta.
- Czysta Krew – powiedział, zamykając za sobą masywne drzwi. Okna były zasłonięte ciężkimi
kotarami i w gabinecie panował półmrok, rozpraszany jedynie przez stojącą na biurku małą lampkę,
rzucającą krąg żółtego światła na pedantycznie poukładane stosiki rozmaitych dokumentów, pióra
stojące karnie w stojakach i przyciski do papieru. Komendant lubił mrok. Jak nietoperz, pomyślał
Poor, i mimo całej grozy sytuacji zaśmiał się w duchu, bo trudno było wyobrazić sobie kogoś mniej
podobnego do tego nocnego ssaka.
2
Rozdział III
Zaraz jednak spoważniał, bo komendant podniósł głowę znad pergaminu, w którym Setnik z
niepokojem rozpoznał własny raport, i wpatrzył się w Poora przenikliwym wzrokiem.
- Malfoy żąda twojej głowy – powiedział komendant bez zbędnych wstępów, nie zadając sobie
nawet tyle trudu, by odpowiedzieć na powitanie podwładnego. Nie zaproponował mu też, by usiadł.
Setnik pobladł. Komendant przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego bez słowa.
- Wybroniłem cię... na razie – powiedział w końcu.
- Dz...dziękuję... panie komendancie – wydukał Setnik.
- Niech ci się nie wydaje, Poor, że robiłem to dla ciebie – powiedział komendant. - Jeśli o mnie
chodzi, możesz gnić w Azkabanie – Poor wzdrygnął się – czy w jakimś innym równie uroczym
miejscu... ale tak się niefartownie składa, że chwilowo nie mam cię kim zastąpić – zabębnił palcami
po biurku. - Rozumiemy się? Uratowałem ci dupę, bo jesteś, póki co, najlepszym dowódcą jakiego
mam. Jesteś mi potrzebny. Ale... - komendant urwał. Poor z niepokojem czekał na ciąg dalszy.
- Ale – podjął po dłuższej chwili komendant – musisz teraz udowodnić, że rzeczywiście jesteś
dobry. Nie mnie. Ministrowi. Poręczyłem za tobą przed Malfoyem, ale drugi raz nie będę karku
nadstawiał. Jeśli skrewisz, koniec z tobą. Jasne?
Jasne, pomyślał Poor, tyle że jeśli skrewię, ty także będziesz miał kłopoty...
- Kolejna porażka Strażników postawiła by mnie oczywiście w bardzo kłopotliwej sytuacji -
dodał komendant, jakby czytając w myślach podwładnego – ale ja sobie poradzę. Natomiast ty...
Grasz o życie, Poor.
- Tak jest – powiedział cicho Setnik.
Komendant wziął z biurka srebrny dzwonek i zadzwonił bezgłośnie. Zza małych drzwiczek w
ścianie wysunął się zgięty w ukłonie skrzat.
- Kawę ze śmietanką – warknął komendant i skrzat zniknął.
- No dobrze. Przejdźmy do konkretów – komendant znowu zabębnił palcami po biurku. -
Przeczytałem twój raport. A tak na marginesie, Poor, wiesz kto wam uciekł?
- Nie, panie komendancie – Setnik pokręcił przecząco głową. - Widziałem go przez chwilę i to
nie był nikt, kogo wcześniej szukaliśmy. Przestudiowałem akta, rozpoznałbym każdego z byłych
aurorów, a to musiał być ktoś o umiejętnościach aurorskich.
- Liczyłeś się oczywiście z faktem, że poszukiwany może być metamorfomagiem lub być pod
wpływem eliksiru wielosokowego? - przerwał komendant.
- Tak, panie komendancie. Zastosowałem zaklęcie
Verificatus
, ale bez rezultatu.
Przełożony zamyślił się. Poor patrzył na niego wyczekująco.
- To był Potter – powiedział w końcu komendant.
Poor zaniemówił na dłuższą chwilę.
- Potter?! - wykrztusił. - Niemożliwe! Przecież...
- Minister osobiście utajnił informacje o powrocie Pottera, nie wie nikt poza ścisłym
kierownictwem. Oczywiście, absolutnej pewności nie mamy, ale prawie wszystko za tym przemawia
i...
3
- Ależ panie komendancie! - Poor nie zwrócił uwagi, że przerywa zwierzchnikowi w pół słowa –
Ja go widziałem! Znam zdjęcia Pottera! Ten człowiek był zupełnie do niego niepodobny...
- Tak mówisz? - spytał łagodnie komendant. - To zastanów się przez chwilę. Przypomnij sobie,
dokładnie przypomnij sobie, jak wyglądał, i powiedz, czy rzeczywiście był
zupełnie
niepodobny?
Poor zamilkł, myśląc intensywnie.
- Cholera... - powiedział cicho . - Znaczy, przepraszam, panie komendancie – dodał szybko. -
Teraz, jak pan komendant mi to podsunął... inny kolor włosów, oczu, trochę inne rysy twarzy, ale
ogólne podobieństwo istniało...
- No właśnie... czyli jesteśmy w domu – komendant znów zabębnił palcami po biurku.
- Ale, panie komendancie, to przecież nie mógł być Potter – powiedział Poor z uporem w głosie. -
On był trochę podobny... ale tylko trochę. Nie zmienił wyglądu przy pomocy magii, tego jestem
Harry Potter i koniec świata
pewien, mój
Verificatus
działa prawidłowo, dam za to głowę... Może to jakiś krewny?
- Potter ma jedną dorosłą krewną, ciotkę, młodszą siostrę swojego ojca. Co prawda nie wiemy, co
ta baba teraz robi, ale nie sądzę, żeby to była ona, faceta od kobiety raczej odróżnisz – powiedział
komendant z uprzejmą drwiną w głosie.
- Mogła mieć dzieci...
- Co najwyżej nastoletnie. Dosyć dobrze wiemy, co robiła do połowy lat dziewięćdziesiątych.
- I żadnej innej rodziny?
- No, ma ciotecznego brata, w swoim wieku...
Poorowi zabłysły oczy.
- ...mugola – dodał komendant.
Poor wyglądał jak balonik, z którego uszło powietrze.
- Ale skoro nie zmienił wyglądu przy pomocy magii...
- ...to znaczy, że musiał to zrobić w inny sposób – dokończył łagodnie komendant. - Poor, wasza
rodzina jest Czystej Krwi od wielu pokoleń, prawda?
- Oczywiście, panie komendancie – Setnik wyprężył się z dumą, zastanawiając się jednocześnie,
do czego może prowadzić ta zmiana tematu. - Dziadek mojego pradziadka ze strony matki był
spokrewniony...
- Daruj sobie sagi rodzinne – przerwał komendant. - Nie miałeś, bliższych kontaktów z
mugolami, prawda?
Poor potrząsnął głową z oburzeniem.
- Oczywiście, że nie, panie komendancie.
Komendant znów zabębnił palcami po blacie.
- I to jest nasz największy problem. Nie znamy mugoli. Nie wiemy, czym nas mogą zaskoczyć. A
mogą, zdziwiłbyś się, jak bardzo mogą.
- Z całym szacunkiem, panie komendancie, nie bardzo rozumiem, co mugole...
- Pottera wychowali mugole. Przez ostatnie pięć lat sam żył jak mugol. Zna na wyrywki ich
wszystkie sztuczki. Ten “komplet mugolskich kosmetyków”, który znaleźliście w hotelu -
komendant uderzył otwartą dłonią w leżący przed nim pergamin – jest w rzeczywistości wysokiej
klasy zestawem do kamuflażu, używanym przez brytyjskie służby specjalne. Mugolskie metody
zmiany powierzchowności są doprawdy zadziwiające... No i żaden
Verificatus
tego nie wykryje,
nawet taki, za który ktoś gotów byłby dać głowę – dodał złośliwie.
W gabinecie pojawił się skrzat, niosący tacę z filiżanką kawy, dzbanuszkiem ze śmietanką i
srebrną cukiernicą. Postawił wszystko na biurku przed komendantem, ukłonił się nisko i zniknął za
swymi drzwiczkami w ścianie.
- Potter jest sprytny – powiedział komendant, wsypując cukier do kawy. - Nie wolno go nie
doceniać. Musisz wiedzieć, kogo ścigasz, tylko dlatego ci o tym powiedziałem, ale to jest ściśle
tajne. Minister obawia się, że szerokie rozejście się wieści o powrocie Pottera wywołałoby pewne...
hmmm... niezbyt korzystne reperkusje.
Poor pokiwał w duszy ponuro głową. Ciekawe, pomyślał, ilu z moich ludzi poszłoby za Potterem
jak w dym? No, z moich to może nikt, ale z innych oddziałów?
- Panie komendancie, a doniesienia z Krety? Widziano go tam już po tym, jak u nas zaatakował
patrol w Dziurawym Kotle. No chyba, że to był inny człowiek...
- Na Krecie zostawił fantoma – wyjaśnił komendant. - Powtarzam, nie wolno nie doceniać
Pottera. Reszty tego towarzystwa też zresztą nie. Zidentyfikowaliście Hermionę Granger, prawda?
- Tak, to na pewno była ona. Rozpoznał ją Strażnik pełniący służbę przed hotelem, a także ludzie
biorący udział w potyczce w tunelu metra...
- O ludziach biorących udział w tej, jak byłeś się łaskaw wyrazić, “potyczce”, bo ja bym te
czynności określił inaczej, porozmawiamy przy innej okazji – powiedział zgryźliwie komendant. -
Podobnie jak o tym palancie pod hotelem. Gdyby ją rozpoznał od razu, mielibyśmy i Pottera, i ją. A
4
Rozdział III
pozostali?
- Dwóch facetów i kobieta. Jeden to prawdopodobnie Charles Weasley, rysopis się zgadza, ma
charakterystyczną bliznę na lewym przedramieniu. Kobieta to chyba jego żona, Susan Weasley, a
drugi mężczyzna to brat, Fred, rysopisy pasują – powiedział Poor, starając się nie patrzeć
komendantowi w oczy.
Komendant znieruchomiał. Jego twarz przypominała maskę.
- Rozumiem – powiedział spokojnie po chwili milczenia o sekundę dłuższej niż zwykle,
nalewając śmietanki do kawy. - Można się było tego spodziewać, gdzie Granger tam i oni. Taak... -
urwał i znajomym gestem zabębnił palcami po biurku.
Przez chwilę panowała cisza której Poor nie odważył się przerwać.
- Słuchaj, Poor – zaczął wreszcie komendant – Jest jeszcze jedna sprawa. Jak uważasz, dlaczego
Potter wam uciekł?
- Nie doceniliśmy go - powiedział ze złością Poor. - Ale gdybyśmy wcześniej wiedzieli, kim on
jest...
- Bzdura! Operację przeprowadziłeś bez zarzutu. Nawet gdybyś wiedział, że to Potter, nie byłbyś
przygotowany na możliwość przechwycenia go podczas skoku telportacyjnego, bo nikt nie zdawał
sobie sprawy z takiej możliwości. Nie, Poor, gdzie indziej leży pies pogrzebany. Granger
zainstalowała Gadułę w sąsiednim pokoju krótko po tym, jak zlokalizowaliście Pottera. Wiesz, co to
oznacza, prawda?
Poor zaczął się nagle pocić, mimo że w gabinecie było raczej chłodno.
- Nie, panie komendancie, nie mam pojęcia – wymamrotał.
- Poor, nie rżnij głupa – warknął komendant. - Wiesz doskonale. Ktoś sypnął!
Poor poczuł, że robi mu się słabo. Od początku obawiał się, że prędzej czy później rozmowa
przybierze taki obrót. Nie trzeba było przesadnej bystrości, by zwrócić uwagę na fakt, że działania
przeciwnika były podejrzanie dobrze skorelowane z posunięciami Strażników.
- Niemożliwe! – powiedział szybko, mając nadzieję że w panującym w gabinecie półmroku nie
widać nienaturalnej bladości jego twarzy.
Komendant spojrzał na niego z politowaniem.
- To pewne. Kwiestia tylko, kto. To musi być oficer – komendant popatrzył Poorowi prosto w
oczy.
- Setniku, trzeba znaleźć i usunąć źródło przecieku zanim zabierzecie się za dalsze poszukiwania
Pottera. Chcę, żebyście to zrobili, nim w sprawę wmiesza się Bezpieczeństwo. Na razie nic nie
wiedzą, nie informowałem ich, nie życzę sobie tych gnojków w
mojej
Straży, ale jak znam życie, to
zaraz sami coś zwęszą – komentant urwał i przez dłuższą chwilę patrzył bez słowa na Poora,
bębniąc palcami po blacie biurka.
- Rób, co chcesz – powiedział w końcu. -
Veritaserum
, legilimencja, co tam jeszcze chcesz, ja w
to nie wnikam.
- Ile mam na to czasu, panie komendancie? – spytał Poor.
- Aż jego ekscelencja pan Minister nie straci cierpliwości – wycedził komendant. - Czyli bardzo
niewiele... Możecie odejść, Setniku – dodał, podnosząc do ust filiżankę z kawą.
Rozmowa była skończona. Poor zasalutował i wyszedł z gabinetu. Szybkim krokiem poszedł w
kierunku schodów, zbiegł na trzeci poziom i ruszył w stronę pokoju deportacyjnego. Pokazał
przepustkę stojącemu przy drzwiach ponuremu typowi z Bezpieczeństwa i ustawił się w krótkim
ogonku. Zza drzwi w regularnych odstępach czasu dobiegał charakterystyczny trzask, po którym
sterujący ruchem urzędnik wpuszczał do pomieszczenia kolejną osobę lub grupę. Poor poczekał na
swoją kolej i przeniósł się na Pokątną. Opuścił punkt aportacyjny, znalazł ustronny zaułek i
wyciągnął zaczarowany telefon komórkowy, transmutowany dla bezpieczeństwa w broszurkę
“Dwanaście przyczyn, dla których Czysta Krew winna być wywyższoną”. Przywrócił aparatowi
normalną postać, stuknął weń różdżką i połączył się.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy