Rozdział 3. Nie wszystko stracone, Zmrok

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział III
Nie wszystko stracone
Naprawdę nie wiem, czego oni wszyscy oczekiwali.
Że jeśli porozmawiam z Cecile, to moja depresja zniknie i zacznę zachowywać się jak każdy inny?
Od czterech dni każdy patrzał na mnie, jakbym zrobił coś niewłaściwego, jakbym ich jakoś sromotnie
rozczarował.
Przychodzili do mojego pokoju częściej niż zwykle, starali się rozmawiać jak z każdym innym.
Dobrze odczytywali moją minę i spojrzenia; były raczej oczywiste.
Zostawicie mnie i moje wspomnienia w spokoju.
Co najdziwniejsze i czego się nie spodziewałem, Cecile nawet do mnie nie zajrzała.
Nie przyszła ani razu. Mało przebywała w domu, a kiedy była, jej myśli stawały się odległe i dziwne.
Sztuczne.
Ukrywała coś przede mną.
Wszystko jedno, miała do tego prawo. To, że czytam innym w myślach, nie musi oznaczać, że nie
można mieć sekretów.
Rozmowa z Cee niewiele mnie poruszyła. To wszystko było bez znaczenia, tylko słowa, echa
dawnych chwil i uczuć. Zastanawiałem się chwilę, dlaczego zebranie się do tej rozmowy sprawiło mi
tyle trudu. Może chodziło mi o prywatność, o strzeżenie swoich wspomnień? W mojej głowie Bella
była tylko moja. Nie chciałem się nią dzielić, wolałem ją mieć tylko dla siebie.
Usłyszałem jakieś napięte głosy dochodzące z dołu. Po chwili zamieniły się w krzyki.
Nie skupiałem się na nich zbytnio, pewnie Rosalie znów miała jakiś problem. Mnie to nie dotyczyło.
Szybkie kroki na korytarzu, trzask drzwi.
Jakiś krzyk. Esme?
Przez chwilę w całym domu panowała martwa cisza.
Dzięki temu, że przez cały ten czas nie odrywałem wzroku od ulicy, mogłem zauważyć Cee. Biegła.
Zdecydowanie za szybko jak na ludzkie możliwości. Wyglądała na poruszoną i jednocześnie
zdeterminowaną. Po dwóch sekundach zniknęła za rogiem.
Dokładnie w tym momencie drzwi od mojego pokoju otworzyły się z hukiem. Jasper.
Wyglądał na dość mocno poruszonego i takie też były jego myśli. Często przewijały się w nich dwa
imiona: Cecile i Sebastian.
No świetnie.
- Mógłbyś zejść na dół? Carlisle chce z nami wszystkimi porozmawiać.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na ponurą londyńską ulicę i podążyłem za nim.
Szybko znaleźliśmy się w salonie.
Esme była roztrzęsiona, Rosalie zniesmaczona, Emmett rozbawiony.
Carlisle, przede wszystkim, się martwił.
Przeszukałem szybko ich myśli, by odnaleźć sedno całej sprawy.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Chcę sama za siebie decydować! Nie możesz…
- Cecile, uspokój się. Spróbuj porozmawiać ze mną rozsądnie. Myślałem, że ta sprawa jest już dawno
zapomniana. Przecież rozumiałaś, że Sebastian nie jest dla ciebie, że raniłby cię tylko.
- Nikt nie pozwolił mi samej o tym zadecydować! Wszyscy myślą, że wiedzą, co jest dla mnie najlepsze, ale nikt
nie pyta się mnie o zdanie!
- Cecile, proszę…
- Nie! Chcę sama decydować za siebie! Idę do Sebastiana, chcę z nim być, chcę sama móc…
Wspomnienie się urwało.
Westchnąłem cicho.
Wiesz już to, co konieczne?
Myśl Carlisle’a.
Skinąłem lekko głową i skierowałem swą uwagę na Alice. Sondowała przyszłość w poszukiwaniu
tego, co było niezbędne, by odnaleźć Cee i powstrzymać ją przed zrobieniem tego idiotyzmu.
Czekaliśmy na to w ciszy. Esme nerwowo wygładzała frędzle od poduszki, bawiła się nimi, szybko
przeplatała je między sobą, by po chwili znów je rozplątać. Spoglądała co chwilę na okno lub drzwi,
jakby łudziła się, że za moment Cee w nich stanie i zapyta, dlaczego mamy takie ponure miny.
W pewnej chwili wyrwała jej się myśl:
Tak bym chciała, by Edward…
Nie dałem po sobie poznać, że cokolwiek usłyszałem.
Wiem, czego ona chciała.
Swojego syna, Edwarda. Nie wiecznego, złamanego mężczyzny, żyjącego we wspomnieniach.
Nie mogłem jej tego dać.
Zauważyłem jaskółkę przelatującą ulicą. Dziwne. Tu, w Londynie? O tej porze? Jaskółka była
zwiastunem wiosny, odrodzenia, radości. Nadziei. Nie pasowała do tej ponurej scenerii, pełnej dymu,
ciemności i okrucieństwa. Dołączyła do niej druga. Latały dookoła siebie, wyglądały… jakby się
przytulały lub całowały. Co za kretyńska myśl. Ptaki nie mogą się całować i przytulać. Odwróciłem
od nich wzrok. Nie wiem dlaczego patrzenie na jaskółki było jeszcze gorsze, niż patrzenie na
zakochanych ludzi.
Wtedy Alice coś zobaczyła. Cee biegnącą po lesie. Najpewniej na umówione spotkanie z Sebastianem.
A potem nagle wizja się urwała, zanikła.
Spojrzałem na nią i upewniłem się, że dobrze zrozumiałem jej myśli.
Odpowiedziała mi poważnym spojrzeniem.
To się miało zacząć dziać w ciągu najbliższych minut.
********
Wyruszyliśmy szybko poza granice miasta. W wizji Alice był to gęsty las, więc zawężało nam to
trochę pole działania. Najpewniej była to jedna z tych dzikszych puszcz, w których polowaliśmy od
czasu przyjazdu.
Starałem się wychwycić gdzieś myśli Cecile, odkąd zaczęliśmy opuszczać zabudowania i zbliżać się
do mrocznych brzegów angielskich lasów. Cisza.
Wszyscy dookoła mnie martwili się.
Było to dość męczące, sam wystarczająco się niepokoiłem, nie musiałem być pobudzany przez ich
myśli.
Wtem, nagle dobiegły mnie znajome tony.
Mam nadzieję, że się nie spóźnię… Co za idiotyczny pomysł spotykać się w lesie… Ech, wydawało mi się to
takie…
- Jest tutaj, w tym lesie. Jeszcze się z nim nie spotkała. – mruknąłem.
Emmett, który prowadził, zareagował natychmiast. Zahamował z piskiem opon. Wszyscy wysiedli i
zaczęliśmy biec w pokazanym przeze mnie kierunku.
Robiło się coraz ciemniej.
Podążaliśmy za jej zapachem, który, mimo deszczu, wciąż się utrzymywał. Była już daleko przed
nami, zajmie nam kilka minut dopadnięcie jej.
Powietrze było przesycone różnymi zapachami zwierząt i roślin.
Podobało mi się, sprawiało wrażenie swobody, wolności, pierwotności. Może jakiegoś spokoju też,
mimo sytuacji, z powodu której się tu znaleźliśmy.
Rozumiałem już, chociaż trochę, dlaczego Cee wybrała to miejsce. Wydawało się całkiem
romantyczne, jak na spotkanie dwóch uciśnionych przez innych osób.
Ależ z niej wciąż jest jeszcze dziecko.
Cały czas słyszałem jej myśli, jednak nagle stały się one zupełnie inne. Nie pasowały do sytuacji.
Tkwiła w nich i nie myślała o niczym innym.
Dlaczego miałaby myśleć o ostatnim wspólnym polowaniu z Alice i Emmettem właśnie teraz?
To było w tym lesie, pewnie znajdowała się gdzieś, gdzie już wcześniej była. Wspomnienie. Ale
dlaczego jej nie opuszczało, nie powinna myśleć teraz o Sebastianie czy czymś takim? Nie
wyczuwałem żadnych innych myśli, czyjejś obecności, wszędzie panowała cisza.
Było za cicho. Gdzie podziały się wszystkie zwierzęta?
Jasper wyczuł moje zdziwienie i zaniepokojenie.
Jednak już się prawie do niej zbliżyliśmy i nie widziałem sensu w dzieleniu się swoimi
spostrzeżeniami. Zaraz i tak o wszystkim się przekonamy.
Wszyscy zwolniliśmy. Wbiegliśmy na małą polanę pokrążoną w mroku. Cecile była sama, od razu ją
zauważyłem. Jednak coś było nie tak… Siedziała na jakimś pieńku, nie ruszała się, nie dała żadnego
znaku, że czuje naszą obecność. Usłyszałem westchnienie Esme, pełne ulgi.
- Cecile!
Alice energicznie do niej podbiegła, jednak im bardziej się zbliżała, tym wolniej podchodziła.
Słyszałem jej myśli; najpierw radosne, później zdziwione i teraz zaniepokojone.
- Cee? Cee!
Teraz zaniepokojenie wydobywało się jak gaz ze wszystkich myśli dookoła mnie. Czasami
nienawidziłem swojego daru, bo nie pozwalał mi być obiektywnym, zdystansowanym. Jakkolwiek
bym nie starał się zablokować czyichś myśli, a co za tym idzie emocji, sączyły się przeze mnie jak
przez tkaninę o gęstym splocie. Coś zawsze zostawało.
Byliśmy już o krok od Cecile. Wciąż się nie poruszyła.
Alice delikatnie dotknęła jej ramienia, powtarzając znów imię dziewczyny. Nic.
Zacisnęła ręce mocniej. Krzyknęła. Nic.
To bez sensu, przecież widzą, że ona nie odpowie.
Obszedłem pień, na którym siedziała siostra i spojrzałem jej prosto w twarz. Carlisle i Jasper stali teraz
obok mnie.
Księżyc świecił jasno, powietrze było rześkie, przyjemne.
Twarz Cecile nie wyrażała niczego.
Była pusta.
Jej myśli wciąż koncentrowały się na polowaniu z Emmettem i Alice w zeszłym tygodniu.
Wymieniłem szybkie spojrzenia z ojcem i bratem. Zdecydowanie Cee spotkała kogoś, kogo nie
powinna. Jednego z nas, wampira. Nie było go już tutaj, ani Jasper, ani ja nie rejestrowaliśmy niczyjej
obecności. Zapach… zapach na polanie nie był naturalny. Wyczuwałem wszystko to, co powinienem
czuć w puszczy, ale mieszało się to lekko z jakimiś innymi woniami. Nie było ich za dużo, deszcz
musiał je zmyć, a prawdopodobnie też ich właściciel nie spędził tutaj wystarczająco dużo czasu. Albo
właściciele.
Jednak byłem pewien, że niektóre z nich rozpoznaje. Coś w mojej pamięci… Ale z drugiej strony nie
spotkałem żadnego z nas, który potrafił by wywoływać taki efekt, któremu ulegała teraz Cecile.
Zdecydowanie było coś nie tak.
- Edward? Słyszysz jej myśli?
Skinąłem głową.
- Cały czas wspomina ostatnie polowanie.
- To cię zaniepokoiło, kiedy się tutaj zbliżaliśmy?
Następne kiwnięcie.
Trzeba było się zastanowić, co zrobić z tym fantem. Nie mogliśmy stać wiecznie w tym lesie i czekać
na coś. Jednak z drugiej strony, co dokładnie takiego mogliśmy zrobić? Szarpanie, krzyczenie nie
miało sensu.
Carlisle doszedł do jedynej słusznej decyzji.
- Musimy ją wziąć do domu.
*********
Nie było problemu z zapakowaniem Cee do samochodu. Nie stawiała żadnego oporu, była jak
bezwładna lalka. Dopóki siedziała na pniu, zachowywała pion, jednak w ramionach Carlisle’a i
później w aucie kompletnie go straciła. Było mi źle na nią patrzeć. Czułem, jakbym nie miał nad
niczym kontroli, nie mogłem jej w niczym pomóc. Mogłem tylko wciąż słuchać jej myśli, wciąż takich
samych. Nienawidziłem bezradności.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy