Rozdział 8,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ ÓSMY
Ta część Domu Nocy, w której znajdował się internat,
była dość oddalona, ponadto Neferet umyślnie szła wol-
no, bym miała dość czasu, Ŝeby się wszystkiemu napatrzeć
i o wszystko wypytać. Nawet mi się to podobało. Przemie-
rzanie całego terenu zabudowanego przypominającymi stare
zamczysko obiektami, na które Neferet zwracała mi uwagę,
szczególnie na ich architektoniczne detale, pozwoliło mi
poznać charakter tego miejsca. Było dziwne, ale w dobrym
tego słowa znaczeniu. Poza tym taki niespieszny spacer da-
wał mi poczucie powrotu do normalności. MoŜe to zabrzmi
dziwnie, lecz znów czułam się sobą, taką jak dawniej. Prze-
stałam kaszleć, nic mnie nie bolało. Nawet ból głowy minął.
W ogóle nie myślałam juŜ o krępującej scenie, której zosta-
łam przypadkowym świadkiem. Świadomie zresztą starałam
się o niej zapomnieć. WaŜniejsze dla mnie stało się teraz
oswojenie z nowym Ŝyciem i dziwnym Znakiem, jakim zo-
stałam Naznaczona. A zatem — mineta idzie w niepamięć.
Starałam się wmówić sobie, Ŝe przechadzając się po cam-
pusie o tej nieludzkiej porze nocnej u boku wampirzycy, je-
stem niemal tą samą osobą, jaką byłam poprzedniego dnia.
Prawie tą samą.
No dobrze, moŜe nawet tak nie było, w kaŜdym razie gło-
wa juŜ mi tak nie dokuczała i czułam się gotowa poznać swo-
Afrodyta? MoŜe jednak nie byłam taka złośliwa z tym po-
równaniem. Bo kto wybiera sobie takie imię? Czy to nie jest
mania wielkości? Przyoblekłam twarz w szeroki uśmiech
i odpowiedziałam:
-
Cześć, Afrodyto.
-
Neferet, czy chcesz, abym pokazała Zoey jej pokój?
Neferet zawahała się chwilę, co mnie zdziwiło. Zamiast
odpowiedzieć natychmiast twierdząco, zmierzyła Afrodytę
wzrokiem, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuję, Afrodyto, to ładnie z twojej strony. Jestem
mentorką Zoey, jednak domyślam się, Ŝe będzie jej przyjem
niej, jeśli rówieśnica zaprowadzi ją do pokoju.
Czy to złudzenie czy rzeczywiście w oczach Neferet po-
jawiły się złe błyski? Nie, musiało mi się tylko tak wyda-
wać albo wmówiłam sobie, Ŝe to złudzenie. Mimo wszystko
coś mi mówiło, Ŝe jednak tak nie jest. I nawet nie musiałam
długo się zastanawiać, czy intuicja słusznie mi podpowiada,
gdyŜ Afrodyta roześmiała się i... rozpoznałam ten
śm i e c h .
Jakbym dostała cios w Ŝołądek, gdy uświadomiłam sobie,
Ŝe Afrodyta jest tą dziewczyną, którą widziałam z chłopa-
kiem w holu.
Śmiech Afrodyty i jej skwapliwe zapewnienie: „Z wielką
przyjemnością oprowadzę ją po internacie. Wiesz, Neferet,
Ŝe zawsze gotowa jestem ci pomóc" było równie sztuczne
jak wielkie cyce Pameli Anderson, ale Neferet tylko skinęła
przyzwalająco głową, po czym zwróciła się do mnie.
- Zostawiam cię tutaj, Zoey - - powiedziała, ściska-
jąc mi dłoń. — Afrodyta zaprowadzi cię do pokoju, a twoja
współmieszkanka pomoŜe ci przygotować się do kolacji.
Do zobaczenia w jadalni. - - Posłała mi ciepły matczyny
uśmiech, a ja jak małe dziecko miałam wielką ochotę uści-
ją współmieszkankę, kiedy Neferet wprowadziła mnie do
internatu dziewcząt.
Wnętrze okazało się dla mnie zaskoczeniem. Choć nie
jestem pewna, czego się spodziewałam, moŜe ponurych po-
mieszczeń z dominującą czernią. Tymczasem zobaczyłam
sympatyczne wnętrze z wystrojem w kolorze starego złota
i jasnoniebieskim, z wygodnymi kanapami, na których ni-
czym ogromne pastelowe pastylki M&M piętrzyły się pękate
poduchy, jakby zapraszając, by na nich usiąść. Łagodne
światło gazowe sączące się z kilku stylowych kryształowych
Ŝyrandoli sprawiało wraŜenie wnętrza godnego księŜniczki
mieszkającej na zamku. Na kremowych ścianach wisiały
wielkie obrazy przedstawiające postaci staroŜytnych kobiet,
władczych i egzotycznych. W wazonach tkwiły świeŜe kwia-
ty, na stole piętrzyły się ksiąŜki, torebki i to, co zazwyczaj
moŜna znaleźć w pokoju nastolatki. Zobaczyłam kilka pła-
skich ekranów telewizyjnych, z jednego z nich dochodziły
dźwięki
Real World,
które znałam z MTV. Ogarnęłam
wszystko jednym rzutem oka, uśmiechając się jednocześnie
do dziewcząt, które ucichły na mój widok i zaczęły
się na
mnie gapić. Albo inaczej: gapiły się na mój Znak.
- Panienki, to jest Zoey Redbird. Powitajcie ją i przyj-
mijcie serdecznie w Domu Nocy.
Przez moment wydawało mi się, Ŝe nikt do mnie nie prze-
mówi, a ja spalę się ze wstydu, jaki odczuwają zazwyczaj no-
wicjusze. W pewnej chwili z grupki dziewcząt skupionych
wokół jednego z telewizorów podniosła się drobna
blondyneczka o niemal idealnej urodzie. Przypominała Sarę
Jessicę Parker, kiedy była młoda (której właściwie nie lubię,
bo taka jest draŜniąca z tą swoją nienaturalną dziarskością).
- Cześć, Zoey. Witaj w swoim nowym domu. — Podobna
do SJP dziewczyna uśmiechała się szczerze i serdecznie,
starała się teŜ nie gapić na mój Znak, ale patrzeć mi prosto
w oczy. Natychmiast poŜałowałam, Ŝe uczyniłam niekorzystne
dla niej porównanie. — Jestem Afrodyta — przedstawiła się.
Tak, wcale się nie przesłyszałaś. Tu jest ekstra, bo ja
jestem ekstra.
O BoŜe. Co ona wygaduje? Nie miałam pojęcia, co po-
wiedzieć na to bufonowate oświadczenie. Czy oprócz stresu
związanego ze zmianą szkoły, trybu Ŝycia i własnej osobo-
wości potrzebne mi jeszcze starcia z kimś tak w sobie zadu-
fanym? Na domiar złego nie miałam pewności, czy ona wie,
Ŝe śledziłam ich w holu.
No dobrze. ZaleŜało mi tylko na tym, aby się jakoś przy-
stosować. Chciałabym czuć się w tej nowej szkole jak we
własnym domu. Postanowiłam więc iść na łatwiznę i trzy-
mać język za zębami.
śadna z nas nie powiedziała więcej ani słowa. Ze scho-
dów wychodziło się na długi korytarz, po którego obu stro-
nach znajdowały się szeregi drzwi. Wstrzymałam oddech,
kiedy Afrodyta stanęła przed drzwiami pomalowanymi na
lekko amarantowy kolor. Zanim zastukała, odwróciła ku
mnie głowę. Patrzyła na mnie z nienawiścią, jej twarz juŜ nie
wydawała się niemal idealnie piękna.
- Okay, Zoey. Sęk w tym, Ŝe masz ten dziwny Znak na
czole, o którym wszyscy szepczą i zastanawiają się, co to,
kurwa, oznacza. — Przewróciła oczami i dramatycznym ge-
stem chwytając swoje perły, zaczęła przedrzeźniać koleŜan-
ki: — „Oj, ta nowa ma pełny Znak. Co to moŜe oznaczać?
Czy ona jest wyjątkowa? Czy ma jakąś nadzwyczajną moc?
O rany! Dajcie spokój!" - Odjęła dłoń od szyi i popatrzyła
na mnie spod zmruŜonych powiek. Jej głos stał się równie
nieprzyjemny jak spojrzenie. — Powiem ci, o co chodzi. To
ja się tutaj liczę. Jeśli chcesz mieć spokój, lepiej o tym pa-
miętaj. Bo jak nie, nieźle sobie nagrabisz. Zaczynała mnie
wkurzać.
- Słuchaj - - powiedziałam. - - Dopiero tu nastałam.
Nie szukam zwady i nie mam najmniejszej kontroli nad tym,
co kto mówi na temat mojego Znaku.
skać ją i błagać, by nie zostawiała mnie z Afrodytą. — Nic
ci nie będzie - - uspokoiła ranie szeptem, jakby czytała
w moich myślach. — Przekonasz się, ptaszyno. Wszystko bę-
dzie dobrze.
W tym momencie bardzo mi przypominała moją babcię,
a na jej wspomnienie chciało mi się płakać. Musiałam mocno
zaciskać powieki, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Neferet szybko skinęła głową na poŜegnanie pozostałym
dziewczętom i wyszła z internatu.
Drzwi zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem. Do dia-
bła... Chciałabym wrócić do domu!
- Chodź, Zoey. Idziemy do twojego pokoju. Tędy — po
wiedziała Afrodyta. Gestem wskazała drogę wiodącą przez
szerokie schody, które skręcały na lewo. Starałam się nie
zwracać uwagi na szepty, jakie dały się słyszeć za naszymi
plecami.
śadna z nas nie odezwała się ani słowem, czułam się tak
nieswojo, aŜ chciało mi się krzyczeć. Czy ona widziała mnie
tam, w tamtym korytarzu? Ja na pewno nawet się nie zająknę
na ten temat. Co do tego nie miałam najmniejszych wątpli-
wości.
Odchrząknęłam, zanim wypowiedziałam pierwsze słowa.
— Internat wydaje mi się całkiem przyjemny. To znaczy,
jest tu naprawdę ładnie.
Spojrzała na mnie z ukosa.
-
Więcej niŜ ładnie, bardziej niŜ przyjemny — popra-
wiła mnie. — Tu jest rewelacyjnie.
-
Aha. Dobrze, Ŝe tak mówisz.
Roześmiała się. Jej śmiech zabrzmiał szyderczo. Prze-
szły mi ciarki po plecach od tego śmiechu, tak samo jak tam
w korytarzu, kiedy po raz pierwszy go usłyszałam.
- Głównie z mojego powodu jest tu rewelacyjnie.
Spojrzałam na nią, chcąc się upewnić, Ŝe Ŝartuje, ale na
potkałam tylko zimne wejrzenie jej niebieskich oczu.
Nadal patrzyła na mnie spod zmruŜonych powiek. Cho-
lera. CzyŜbym miała naprawdę walczyć z tą dziewczyną?
Nigdy w Ŝyciu z nikim się nie biłam. Poczułam, Ŝe mnie ści-
ska w dołku i Ŝe powinnam zrobić jakiś unik albo po prostu
uciec, byleby nie wdać się z nią w bójkę.
Wtedy ona, w równie zaskakujący sposób, w jaki okazała
mi wrogość i nienawiść, rozpłynęła się w uśmiechu, stając
się na powrót słodką blondyneczką (co mnie jednak nie
zwiodło).
- Świetnie. W takim razie doszłyśmy do porozumienia.
Chyba coś z nią było nie tak, ale nie dopuściła mnie do
głosu. Uśmiechając się nieszczerze, zapukała do drzwi.
- Proszę — odpowiedział rześki głos z lekkim akcen-
tem zdradzającym pochodzenie z Oklahomy.
Afrodyta otworzyła drzwi.
-
Cześć wam wszystkim! O rany, wchodźcie! — zapro-
siła nas do środka uśmiechnięta szeroko moja nowa współ-
mieszkanka, równieŜ blondynka, ruszając w naszą stronę
rączo jak gazela. Ale gdy tylko ujrzała Afrodytę, jej uśmiech
zgasł i juŜ nie tak ochoczo ku nam biegła.
-
Przyprowadziłam ci nową współmieszkankę — po
wiedziała Afrodyta. Niby nie było w jej słowach nic niewła-
ściwego, lecz pełen nienawiści ton i naśladowanie akcentu
z Oklahomy, co było przedrzeźnianiem gospodyni, zwarzyło
atmosferę. — Stevie Rae Johnson, poznaj Zoey Redbird.
Zoey, to jest Stevie Rae Johnson. No proszę, jakie jesteśmy
wszystkie milutkie i jak pasujemy do siebie niczym ziarnka
kukurydzy na kolbie.
Spojrzałam na Stevie Rae, wyglądała jak wystraszony
króliczek.
- Dziękuję, Ŝeś mnie tu przyprowadziła, Afrodyto -
powiedziałam szybko, zbliŜając się do niej, tak Ŝe musiała
dać krok do tyłu, czyli znaleźć się z powrotem na
korytarzu. — Zobaczymy się niedługo — dodałam,
zatrzaskując jej
drzwi przed nosem, zanim zdziwienie na jej twarzy ustąpiło
miejsca złości. Wtedy odwróciłam się do Stevie Rae, nadal
pobladłej.
-
Co z nią jest? — zapytałam.
-
Ona... ona jest...
Nie znałam jeszcze Stevie Rae, ale domyśliłam się od
razu, Ŝe waŜy słowa, nie wiedząc, co moŜe, a czego nie po-
winna powiedzieć. Postanowiłam jej pomóc. Skoro mamy ze
sobą mieszkać...
- To małpa — powiedziałam.
Stevie Rae popatrzyła na mnie okrągłymi ze zdumienia
oczami, po czym zaczęła chichotać.
-
Nie jest miła, to więcej niŜ pewne — zgodziła się ze
mną.
-
Powinna się leczyć — dodałam, czym jeszcze bardziej
rozśmieszyłam Stevie Rae.
-
Wydaje mi się, Zoey Redbird, Ŝe będzie nam ze sobą
dobrze — powiedziała, nadal się do mnie uśmiechając. -
Witaj w swoim nowym domu. - - Skłoniła się i szerokim
gestem zaprosiła mnie do skromnego pokoju, jakby to były
pałacowe komnaty.
Rozejrzałam się i przetarłam oczy ze zdumienia. Pierwszą
rzeczą, jaką zobaczyłam, był wielki plakat przedstawiający
Kenny'ego Chesneya zawieszony nad jednym z łóŜek i kow-
bojski kapelusz na blacie nocnego stoliczka, na którym stała
teŜ lampa w kształcie kowbojskiego buta. Stevie Rae napraw-
dę musiała mieć hopla na punkcie tej swojej Oklahomy!
Zaraz serdecznie mnie uściskała, co było dla mnie kolej-
nym zaskoczeniem. Z krótką czupryną jasnych kręconych
włosów i z okrągłą roześmianą buzią przypominała mi la-
leczkę.
- Zoey! — wykrzyknęła. - - Tak się cieszę, Ŝe czujesz
się juŜ lepiej. Bardzo się martwiłam, kiedy powiedziano mi,
Ŝe miałaś wypadek. Wspaniale, Ŝe wreszcie tu jesteś.
-
Dzięki - - odpowiedziałam, nadal rozglądając się
bacznie po pokoju, który odtąd miał być mój, przejęta i znów
bliska łez.
-
MoŜna mieć pietra, prawda? -- Stevie
zgadła
moje
myśli, patrząc na mnie ze szczerym współczuciem, a w jej
wielkich niebieskich oczach pojawiły się łzy. W odpowiedzi
kiwnęłam tylko głową, obawiając się, Ŝe głos odmówi mi po-
słuszeństwa.
-
Wiem, jak to jest. Sama przepłakałam całą pierwszą
noc tutaj.
Przełknęłam łzy i zapytałam:
-
Od jak dawna tu jesteś?
-
Trzy miesiące. I mówię ci, byłam zadowolona, kiedy
mi powiedzieli, Ŝe dostanę współmieszkankę.
- Wiedziałaś, Ŝe mam tu przyjść?
Potaknęła energicznie.
- Jasne! Neferet powiedziała mi dwa dni temu, Ŝe
Tracker cię wypatrzył i zamierza cię Naznaczyć.
Myślałam,
Ŝe przyjedziesz wczoraj, ale potem dowiedziałam się, Ŝe
miałaś wypadek i zabrano cię do kliniki. Co się właściwie
stało?
Wzruszyłam ramionami i odrzekłam:
-
Szukałam swojej babci i po drodze upadłam i rozbi-
łam sobie głowę. -- Wprawdzie nie miałam tego dziwnego
uczucia, Ŝe powinnam trzymać buzię na kłódkę, ale nie by
łam jeszcze pewna, na ile mogę być szczera ze Stevie Rae.
Z ulgą więc przyjęłam jej pełne zrozumienia kiwnięcie gło-
wą, co nie zapowiadało dalszych pytań na temat wypadku
ani aluzji do mojego niezwykłego kolorowego Znaku.
-
Twoi rodzice spanikowali, kiedy zobaczyli, Ŝe jesteś
Naznaczona?
-
Kompletnie. A twoi?
-
Mama właściwie była w porządku. Powiedziała, Ŝe
kaŜdy powód wyciągnięcia mnie z Henrietty jest dobry.
-
Z Henrietty w Oklahomie? — zapytałam zadowolona,
Ŝe w ten sposób rozmowa schodzi na inny niŜ mój temat.
-
Niestety tak.
Stevie Rae opadła na łóŜko, nad którym wisiał plakat z
Kennym Chesneyem, i gestem wskazała miejsce naprze-
ciwko. Na łóŜku ustawionym po drugiej stronie ze zdziwie-
niem spostrzegłam swoją odlotową kołdrę od Ralpha Laurena
w ostrych kolorach: róŜowym i zielonym, którą miałam w
domu. Przeniosłam wzrok na dębowy stoliczek i przetarłam
oczy ze zdumienia. Stał tam mój szkaradny budzik, idiotyczne
okulary, które zakładam, kiedy mam oczy zmęczone od szkieł
kontaktowych, oraz zdjęcie moje i Babci z ostatnich wakacji. Z
kolei na etaŜerce za komputerem po mojej stronie pokoju
zobaczyłam swoją ulubioną serię ksiąŜek „Gossip Girls",
„Bubbles" a takŜe inne powieści, do których lubiłam wracać,
jak
Dracula
Brama Stockera, co w mojej obecnej sytuacji było
znamienne, trochę płyt CD, laptop i — o rany — moje
ukochane miniaturki potworów. Chciałam się zapaść pod
ziemię ze wstydu. Na podłodze przy łóŜku stał mój plecak.
- Babcia przyniosła tu twoje rzeczy -- wyjaśniła mi
Stevie Rae. — Jest bardzo miła.
-
Więcej niŜ miła. Jest przy tym odwaŜna jak diabli, nie
bała się zmierzyć z moją matką i jej głupim męŜem, Ŝeby
móc wziąć te rzeczy i przynieść mi je tutaj. WyobraŜam so-
bie, jaką scenę odstawiła moja matka. -- Mówiąc to, wes-
tchnęłam cięŜko.
-
W takim razie ja mam szczęście. Przynajmniej moja
mama na ten widok zachowała się jak naleŜy. — Stevie Rae
palcem wskazała na czoło i zarysowany tam kontur księŜy-
ca. — Nawet tata stracił głowę, wpadł w płaczliwą tonację
pod hasłem „moja jedyna córeczka" i tak dalej. — Wzruszyła
ramionami i zachichotała. — Moi trzej bracia uznali, Ŝe to
wyjątkowa okazja, i zaraz chcieli, Ŝebym im pomogła zna-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy