Rozdział IV, Do uporzadkowania

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział IV: Obraz
Istnieją różne rodzaje ciszy. Może być ona pełna niedopowiedzeń, przed burzą,
po burzy, spokojna, głucha, gęsta. Ta, która zapadła po moim wyznaniu była – ni
mniej, ni więcej – zszokowana.
Wpatrywało się we mnie pięć istot, których złote oczy były otworzone tak
szeroko, iż obawiałam się, że im wypadną. Czy kiedykolwiek komuś wypadły oczy
przez to, że je zbyt bardzo wyszczerzył?
Ponieważ nie miałam nic innego do zrobienia, przeżuwałam kawałek pizzy,
zastanawiając się nad bezsensownymi rzeczami. Zaczęłam już liczyć po francusku,
żeby przypomnieć sobie zeszłoroczny kurs, na który ona...
Zdenerwowałam się! Czy nie mogę choć na chwilę przestać o tym myśleć?
Dlaczego tak trudno się od tego uwolnić? Ona chciałaby, żebym żyła, a ja nie potrafię
– nie tak. To zbyt bolesne, żeby udało mi się z tym wygrać w każdy kolejny dzień.
Chciałabym mieć siłę. Chciałabym mieć kogoś, komu mogłabym o tym
wszystkim opowiedzieć, kto by mnie zrozumiał i ocenił obiektywnie sytuację.
Miałam jedynie siebie i swoją psychikę, a nasze poglądy stanowiły skrajność, choć w
jednym zgadzałyśmy się doskonale – byłam winna śmierci mojej mamy. Nie według
prawa czy zdania innych ludzi, ale według tego, co same wyznawałyśmy.
- Czy coś cię boli?
Był to Jasper, który sam brzmiał, jakby zmagał się z silnym bólem. Czy to
przeze mnie? Dlaczego na wszystkich muszę tak działać?
- Bello, proszę, przestań! – zawył blondwłosy chłopak.
Wszyscy wpatrywali się w niego z przerażeniem – wszyscy, oprócz Edwarda.
Ten patrzył na mnie tak, jakby chciał odczytać moje myśli. Nie warto.
- Jasper... co mam przestać robić?
Jego twarz wykrzywiona była w grymasie, a ja poczułam, że coś przekręca mi
się w żołądku.
- Po prostu pomyśl o czymś przyjemnym – rzuciła szybko zaniepokojona Alice.
Przyjemnym. Pomyślałam o przyszłym poniedziałku i o wierszach, które ze
sobą wezmę. Mogłabym przeczytać ten, który napisałam zeszłej wiosny...
- Już dobrze. Dziękuję.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, po czym wrócili do swojej poprzedniej czynności –
mierzenia mnie niedowierzającym wzrokiem.
- Wyjaśnij – rozkazała Rosalie.
Zaczęłam rozglądać się po stołówce – uczniowie siedzieli przy stolikach; jedni
rozmawiali, wymownie gestykulując, inni jedli lunch, niektórzy czytali lub słuchali
muzyki na Ipodach. Wszyscy wyglądali normalnie – ludzie byli ładni, brzydcy,
przystojni, przeciętni. Jednak każdy z nich wyglądał jak człowiek. Oczy o
normalnym kolorze, cera od czarnej do bardzo jasnej, jednak nie do marmurowo
bladej. Nie wydawali się być jak posągi, lecz jak najzwyczajniejsi w świecie ludzie.
Nie bił od nich cielesny chłód, a ciepło wytwarzane przez mięśnie w ich ciele.
Spojrzałam na osoby siedzące przy moim stoliku. Kontrast był tak rażący, że
musiałam kilkakrotnie zamrugać oczami. Ich cera była nieziemsko idealna – nie było
na niej żadnego śladu po trądziku czy pieprzach. Tęczówki miały kolor miodowo-
złoty, przypominający bursztyn, choć jaśniejszy. Byli oni najprawdopodobniej
najpiękniejszymi istotami na świecie. Ich perfekcja zarówno fascynowała jak i
przerażała. Nie miałam wątpliwości – nie mogli być ludźmi.
- To chyba logiczne, że żadne z was nie jest człowiekiem. Jesteście zbyt idealni.
Zbyt zimni. Zbyt nienaturalni. Każdy wasz ruch jest pełen gracji, każda odpowiedź
prawidłowa. Ludzie się mylą i to często. Poza tym – o ile dobrze zrozumiałam –
macie zdolności, które zazwyczaj posiadają jacyś bohaterowie komiksów. –
Spojrzałam na Alice. – I odczuwacie więcej. – Tym razem wzrok przesunęłam na
Jaspera. – Wszyscy wydają się wami zafascynowani. I słyszycie lepiej niż normalnie.
– Przypomniałam sobie, gdy popatrzyłam na Rosalie.
- Czyli nie wiesz, kim jesteśmy? – zapytał ostrożnie Edward.
- Oczywiście, że nie. Niby z jakiego powodu pytałabym się Carlisle’a, gdybym
wiedziała? – prychnęłam, całkowicie nie po dziewczęcemu.
- Pytałaś się Carlisle’a?! – wykrzyknęła wzburzona blondynka.
- Tak, ale nic mi nie powiedział.
- I pewnie liczysz na to, że my zrobimy inaczej? – wyśmiała mnie.
- Nie.
- Nie? – To ją zaskoczyło.
- Wybacz, ale nie cały świat kręci się wokół was. Nie potrzebuję tej informacji
do szczęścia. Czasem lepiej nie wiedzieć.
- Och.
- Muszę wypożyczyć kilka książek z biblioteki. Cześć.
Nie usłyszałam odpowiedzi.
Świetnie. To jest właśnie ten moment, kiedy odezwali się do ciebie po raz ostatni.
Wzruszyłam ramionami. Byłam przyzwyczajona.
Co nie znaczy, że cię to nie boli.
Chyba powinnaś się z tego cieszyć, nieprawdaż?
Nie. Ja też chcę wszystkiego, co dla ciebie najlepsze.
To nowość.
Nieprawda. Po prostu nie chcesz tego dostrzec.
Mów sobie, co chcesz. Ja i tak wiem swoje.
Ech. Niech ci będzie.
- Bella!
Ale było już za późno. Zagubiona we własnych myślach, przewróciłam się na
krześle, którego nie zauważyłam. Zanim zdążyłam cokolwiek poczuć, ogarnęła mnie
ciemność.
***
Tuli ją do siebie. Uśmiecha się. Ona jest szczęśliwa. On zatacza silniejsze więzy
ze swoich ramion. Ona nie zwraca na to uwagi, opiera się na nim. On wyciąga coś z
kieszeni...
- NIE!!!
- Co się dzieje?
- Nie, nie! Proszę, nie! Przestań, błagam!
- Bello, słyszysz mnie? Bello, wszystko w porządku. Otwórz oczy.
- Proszę, przestań! Nie rób tego!
- Bello, musisz otworzyć oczy!
Otworzyłam, choć nie zdawałam sobie sprawy z tego, że były zamknięte.
Przecież to wszystko było takie realistyczne... Ale zamiast sceny z mojego koszmaru
zobaczyłam złote tęczówki pełne zmartwienia. Więc to był sen? Znowu mi się śniło?
Mimowolnie zaczęłam płakać. Tak bardzo się bałam! Nie, nie bałam się o siebie,
tylko o nią. To wszystko bez sensu... Mój strach, panika... Jej i tak już nie ma.
- Bello, to tylko koszmar. To nie działo się naprawdę. Wszystko jest dobrze.
Silnie ramiona otoczyły mnie, jednak nie tak, jak te ze snu – one były delikatne.
Mimo wszystko nie mogłam się uspokoić. To wydarzyło się naprawdę.
- Nic nie jest dobrze – wyszeptałam, gdyż nie mogłam wydobyć z siebie
głośniejszego dźwięku.
- O czym ty mówisz? To był tylko sen... prawda?
Był coraz bardziej zaniepokojony.
- To nie ma sensu. Po co ja się staram? To i tak wraca. I będzie wracać. Przecież
jestem nikim. I tak nie ucieknę. Ja chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. To wszystko
było za szybko. Dlaczego świat tak się śpieszy? Dlaczego nie może się zatrzymać na
jedną sekundę? Gdybym weszła wcześniej... Może by jej nie zabił. A może zabiłby
mnie. Wszystko byłoby lepsze od tego...
- Bello, co ty opowiadasz?! Kogo by nie zabił? I kto? Dlaczego sądzisz, że... Co
ty wyprawiasz?!
Nie chciałam go słuchać. Próbowałam się uwolnić z jego uścisku, ale mi na to
nie pozwalał. Trzymał zbyt mocno, bym mogła się wyrwać...
Mój płacz przeszedł w histerię.
Uścisk zelżał, a on zaczął mnie łagodnie głaskać, próbując mnie uspokoić.
Czułam, że moje mięśnie się rozluźniają, powieki powoli opadają, oddech zwalnia, a
otoczenie staje się coraz mniej wyraźne.
***
Czy wiesz, co nazywasz snem, a co rzeczywistością? Jaką masz pewność, że coś
dzieje się naprawdę, a nie jest jawą? W tej chwili bardzo chciałam, aby coś, co bez
wątpienia było tylko moją wyobraźnią, stało się realne. Najważniejszy był błękit. "To
taki delikatny kolor" – mawiała. Był on barwą jej duszy, a także przeważał jako
motyw przewodni w jej obrazach. Pamiętam, jak zawsze tłumaczyła mi, iż najlepiej
malować wieczorem albo w nocy, ponieważ właśnie wtedy najwięcej widzimy.
Słońce zabiera nam możliwość zaglądnięcia w nasze serca, gdyż uwypukla kolory
powierzchni. A ja chciałam być na wierzchu. Nie chciałam zaglądać dalej. Chyba
najlepiej zaczynać od początku, prawda? Tylko gdzie jest początek? I czy my w ogóle
jakiś mamy?
Malowała różę. Była ona szklana (choć wolała mówić, iż wykłuła ją pędzlem z
lodu), na niebieskim tle. Wydawałoby się, że kwiat jest prawdziwy – płatki, kolce,
liście dopracowane były do perfekcji. Gdy zaczęłam komplementować jej obraz,
wzruszyła ramionami i powiedziała: "Nie udał mi się, muszę go podrzeć". Nie
wierzyłam własnym uszom – jak ktoś może stwierdzić, że to arcydzieło się nie
udało? Podeszłam więc bliżej do płótna, by móc się przyjrzeć. Dopiero wtedy
zauważyłam, że na już wyschniętej warstwie farby gdzieniegdzie widniały
ciemniejsze, mokre plamki. Odwróciłam się w jej strony i zobaczyłam, że płacze.
- Mamo, co się dzieje?
- Córeczko, ja naprawdę się staram. Wiesz, to nie jest tak, że mam wybór. Ja
muszę być szczęśliwa, a jednocześnie bardzo tego pragnę. Chodzi o to, że ty mi
wcale nie pomagasz. Prosiłam cię, żebyś spróbowała zapomnieć, a ty wciąż się
katujesz myślami. Tak nie można! Dlaczego sama nie chcesz znaleźć spokoju? Czy
tak bardzo chcesz żyć w piekle? Proszę, kochanie, spróbuj – jeśli nie dla siebie, to dla
mnie. Phil jest już szczęśliwy, wie, że wkrótce do mnie dołączy. Proszę, skarbie.
- Mamo... to nie jest takie łatwe. Ja próbuję, ale wciąż jestem zbyt słaba.
- Wiem. Dlatego ktoś ci w tym pomoże. Już nie będziesz sama. Teraz wybacz,
ale muszę dokończyć obraz, nie może zostać w takim stanie.
Uśmiechnęła się do mnie, a zmarszczki mimiczne, które na pewno kiedyś
znajdowały się na jej twarzy, teraz zupełnie znikły. Jej kręcone, brązowe włosy lśniły
bardziej niż zwykle, a oczy – jej błękitne oczy! – spoglądały na mnie z taką samą
miłością, co zawsze.
Nie chciałam się z nią rozstawać. Nie, kiedy ten sen był taki piękny. Pragnęłam
się jej desperacko uchwycić i nie puszczać, nie odchodzić. Jednak wszystko znowu
się rozmyło, widok stał się niewyraźny, oddalony.
- Mamo! – nawoływałam ją, co nie przynosiło żadnych skutków.
Znowu musiałam się obudzić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy