Ruiz Zafon Carlos - Książe Mgły, 7.KSIAZKI PDF, -WEDLUG AUTOROW, RUIZ-ZAFON CARLOS

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drogi Czytelniku!
Ksi
Mgły został opublikowany w roku 1992. Był to mój debiut powie
ciowy. Czytelnicy, którzy znaj
mnie
przede wszystkim jako autora Cienia wiatru i Gry anioła, mog
nie wiedzie
,
e moje pierwsze cztery powie
ci
zaklasyfikowane zostały jako literatura młodzie
owa. Cho
powstały z my
l
0 młodym odbiorcy, miałem nadziej
,
e przypadn
do gustu wszystkim, bez wzgl
du na wiek. Bardzo
chciałem napisa
tak
ksi
k
, któr
z przyjemno
ci
sam bym przeczytał jako dzieciak, jako
dwudziestotrzylatek, czterdziesto-latek czy wreszcie s
dziwy osiemdziesi
ciolatek.
Nadszedł wreszcie czas, gdy po wielu długotrwałych bataliach o prawa autorskie moje pierwsze ksi
ki mogły
zosta
udost
pnione czytelnikom na całym
wiecie. Mimo i
od ich napisania min
ło ju
tyle lat, powie
ci te
wci
ciesz
si
zainteresowaniem i ci
gle, co mnie niepomiernie cieszy, przybywa im czytelników, zarówno
młodych jak i dojrzałych.
Jestem gł
boko przekonany,
e istniej
opowie
ci o uniwersalnym przesłaniu. Dlatego wierz
, i
czytelnicy
moich pó
niejszych powie
ci, Cienia wiatru i Gry anioła, zechc
si
gn
równie
po te moje pierwsze ksi
ki, w
których nie brak magii, mrocznych tajemnic i niezwykłych przygód. Oby tych przygód jak najwi
cej w
wiecie
literatury prze
yli moi nowi czytelnicy.
Z
yczeniami bezpiecznej podró
y Carlos Ruiz Zafón
luty 2010
Rozdział pierwszy
Wiele lat musiało upłyn
, by Max zapomniał wreszcie owo lato, kiedy odkrył, wła
ciwie przypadkiem,
istnienie magii. Był rok 1943 i dotychczasowy
wiat, targany wichrami wojny, nieuchronnie zmierzał ku
katastrofie. W połowie czerwca, w dniu trzynastych urodzin syna, ojciec Maxa - zegarmistrz z zawodu, a w
wolnych chwilach wynalazca - zebrał cał
rodzin
w salonie, by obwie
ci
,
e niestety musz
opu
ci
swój dom.
Po dziesi
ciu latach tu sp
dzonych Carverowie mieli si
przeprowadzi
na wybrze
e, z dala od miasta i wojny, i
zamieszka
tu
przy pla
y, w małej rybackiej osadzie nad Atlantykiem.
Klamka zapadła. Mieli ruszy
w podró
nazajutrz o
wicie. Do tego czasu musieli spakowa
wszystkie rzeczy i
przy-gotowa
si
do czekaj
cej ich długiej podró
y.
Rodzina przyj
ła wie
bez najmniejszego zdziwienia. Niemal wszyscy przeczuwali,
e my
l opuszczenia miasta
w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca chodziła po głowie zacnemu Maximilianowi Carverowi ju
od
dłu
szego czasu; wszyscy z wyj
tkiem Maxa. Przejazd szalonej lokomotywy przez sklep z chi
sk
porcelan
byłby niczym w porównaniu z efektem, jaki usłyszana wła
nie wiadomo
wywarta na Maksie. Osłupiał,
rozdziawił usta i wybałuszył oczy. Poraziła go my
l, pewno
,
e cały jego
wiat, wszyscy szkolni koledzy, cała
podwórkowa paczka i naro
ny sklepik z komiksami, za chwil
zniknie na zawsze. Jak za dotkni
ciem
czarodziejskiej ró
d
ki.
I cho
reszta rodziny, nie zwlekaj
c, zacz
ła posłusznie si
rozchodzi
, by przyst
pi
do pakowania, Max stał w
miejscu ze wzrokiem wbitym w ojca. Zacny zegarmistrz przykucn
ł przed synem i poło
ył mu dłonie na
ramionach. W spojrzeniu Maxa mo
na było czyta
jak w ksi
ce.
- Teraz wydaje ci si
,
e to koniec
wiata. Miejsce, do którego si
udajemy, spodoba ci si
. Uwierz mi.
Na pewno z kim
si
tam zaprzyja
nisz, sam zobaczysz.
- To dlatego,
e jest wojna? - zapytał Max. - Czy dlatego musimy st
d wyjecha
?
Maximilian Carver u
cisn
ł syna, a nast
pnie, nie przestaj
c si
u
miecha
, wyci
gn
ł z kieszeni przytwierdzony
do ła
cuszka błyszcz
cy przedmiot i zło
ył go w dłoniach Maxa. Kieszonkowy zegarek.
- Zrobiłem go specjalnie dla ciebie, Max. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
Max otworzył srebrn
klapk
zegarka. Na cyferblacie ka
da godzina oznakowana była rysunkiem ksi
yca
zmieniaj
cego fazy od nowiu do pełni w miar
przesuwania si
wskazówek - promieni u
miechni
tego w samym
rodku sło
ca. Wewn
trz klapki widniały wygrawerowane ozdobnym pismem słowa: Machina czasu Maxa.
Tego wła
nie dnia,
ciskaj
c w r
ku otrzymany przed chwil
prezent i przygl
daj
c si
swojej rodzinie
biegaj
cej z walizkami po schodach, Max, nawet si
tego nie
domy
laj
c, na zawsze przestał by
dzieckiem.
* * *
W noc swych urodzin nie zmru
ył oka. Podczas gdy inni ju
spali, on czekał na nadej
cie
witu, który oznacza
miał ostateczne po
egnanie z male
kim wszech
wiatem ukształtowanym przez ostatnie dziesi
lat. Przez długie
godziny le
ał cichutko w łó
ku, wpatruj
c si
w niebieskawe cienie ta
cz
ce na suficie, jakby liczył na to, i
zdoła z nich wreszcie wywró
y
swoje przyszłe losy. Nie wypuszczał z dłoni zegarka, urodzinowego prezentu
od ojca. Srebrzyste ksi
yce cyferblatu l
niły w nocnym półmroku. By
mo
e znały odpowied
na wszystkie
pytania, które Max zacz
ł sobie owego wieczoru zadawa
.
Wreszcie horyzont zaja
niał pierwszym brzaskiem dnia. Max wyskoczył z łó
ka i zszedł do salonu. W fotelu sie-
dział gotowy do podró
y Maximilian Carver, czytaj
c ksi
k
w
wietle lampy naftowej. Max natychmiast
1
zrozumiał,
e nie on jeden nie spał tej nocy. Zegarmistrz u
miechn
ł si
i zamkn
ł ksi
k
.
- Co czytasz, tato? - zagadn
ł Max, wskazuj
c na gruby tom.
- To ksi
ka o Koperniku. Wiesz, kim był Kopernik? - spytał zegarmistrz.
- Przecie
chodz
do szkoły - obruszył si
Max.
Ojciec czasami zadawał pytania, jakby przed chwil
spadł z ksi
yca.
- No ale co o nim wiesz? - nie ust
pował Maximilian Carver.
- Odkrył,
e Ziemia kr
y wokół Sło
ca, a nie na odwrót.
- No, mniej wi
cej. A wiesz, co to oznaczało?
- Same problemy - skwitował Max.
Zegarmistrz u
miechn
ł si
szeroko i podał mu ksi
g
.
- Masz. To dla ciebie. Przeczytaj j
.
Max wzi
ł do r
ki tajemniczy tom oprawny w skór
i bacznie mu si
przyjrzał. Ksi
ga wygl
dała, jakby liczyła
sobie tysi
c lat i słu
yła za schronienie duchowi starego geniusza, przykutemu do jej stronic ła
cuchem
pradawnej kl
twy.
- No dobrze - zmienił temat ojciec. - Kto obudzi twoje siostry?
Max, nie podnosz
c wzroku znad ksi
ki, dał do zrozumienia,
e ch
tnie zrzeknie si
na rzecz ojca zaszczytu
wyrwania z gł
bokiego zapewne snu pi
tnastoletniej Alicji i o
mioletniej Iriny. A gdy ojciec odszedł, by zerwa
na nogi reszt
domowników, Max rozsiadł si
wygodnie w fotelu, otworzył ksi
k
i zacz
ł czyta
. Niebawem
rodzina w komplecie po raz ostatni wyszła za próg dotychczasowego domu, rozpoczynaj
c nowe
ycie. Zacz
ło
si
lato.
* * *
Max przeczytał kiedy
w jednej z ksi
ek ojca,
e pewne obrazy z dzieci
stwa zostaj
w albumie pami
ci
wyryte niczym fotografie, niczym sceneria, do której człowiek zawsze wraca pami
ci
, cho
by upłyn
ło nie
wiadomo jak wiele czasu. Chłopak zrozumiał sens owych słów, kiedy po raz pierwszy zobaczył morze. Gdy po
trwaj
cej ju
ponad pi
godzin podró
y poci
giem wyjechali w pewnym momencie z mrocznego tunelu,
o
lepiła ich nagle bezkresna
wietlna płaszczyzna, z której biła jasno
nie z tego
wiata. Elektryczny bł
kit
morza, rozbłyskuj
cego słonecznymi promieniami, utrwalił si
w oczach Maxa niby zjawa z za
wiatów. Tory
biegły teraz tu
przy brzegu. Max wystawił głow
przez okno i po raz pierwszy poczuł w nozdrzach wiatr
przesycony saletr
. Odwrócił si
, by spojrze
na ojca: ten siedział w k
cie przedziału, obserwuj
c syna i
u
miechaj
c si
tajemniczo, jakby odpowiadał na pytanie, którego chłopak nie zd
ył zada
. Max postanowił
wówczas,
e niezale
nie od tego, dok
d jad
i gdzie maj
wysi
, nigdy ju
nie zamieszka w miejscu, z którego
nie b
dzie mógł codziennie rano zobaczy
po przebudzeniu owego bł
kitnego i o
lepiaj
cego
wiatła
unosz
cego si
ku niebu niczym magiczny i przezroczysty pył. Tak
wła
nie obietnic
zło
ył samemu sobie.
* * *
Max stał na peronie, wpatruj
c si
w nikn
cy w oddali poci
g, podczas gdy Maximilian Carver, opu
ciwszy na
chwil
rodzin
stoj
c
przy biurach zawiadowcy stacji, udał si
przed dworzec, by uzgodni
z miejscowymi
tragarzami warunki i rozs
dn
cen
za przewóz baga
y, osób i całego ekwipunku do ko
cowego miejsca
przeznaczenia. Dworzec, jego otoczenie i pierwsze dostrze
one domy o dachach wstydliwie wygl
daj
cych zza
koron drzew skojarzyły si
Maxowi z zabawkowymi makietami, z owymi miniaturowymi, budowanymi przez kolekcjonerów elektrycznych
kolejek miasteczkami, które s
tak łudz
co podobne do rzeczywistych, i
trzeba bardzo uwa
a
, by nie pobł
dzi
w której
z uliczek, bo mo
e si
to sko
czy
upadkiem ze stołu. Zastanawiaj
c si
nad wielo
ci
wiatów, Max
zacz
ł ju
rozwa
a
jeden z wariantów teorii Kopernika, kiedy dono
ny, rozbrzmiewaj
cy tu
nad jego uchem
głos matki wyrwał go z kosmicznych uniesie
.
- No i jak? Wóz czy przewóz?
- Za wcze
nie na ocen
- odpowiedział Max. - Miasteczko wygl
da jak makieta. Jak na wystawach
sklepów z zabawkami.
- A mo
e to jest makieta - u
miechn
ła si
matka, a wtedy jak zwykle Max mógł dostrzec w jej twarzy
blade odbicie swej siostry Iriny.
- Ale nie mów tego ojcu - dodała. - O wła
nie, o wilku mowa...
Maximilian Carver pojawił si
w towarzystwie dwóch rosłych tragarzy w ubraniach upa
kanych olejem, sadz
i
innymi, bli
ej niezidentyfikowanymi substancjami. Obaj mieli g
ste w
sy, na głowach za
identyczne
marynarskie czapki, jakby stanowiły one cz
przypisanego ich profesji uniformu.
-
by
?
Nie czekaj
c na odpowied
, obaj siłacze podeszli do pi
trz
cego si
na peronie stosu pakunków i bez
najmniejszego wysiłku unie
li najci
szy kufer. Max wyci
gn
ł swój zegarek i spojrzał na kr
g u
miechni
tych
ksi
yców. Strzałki wskazywały drug
po południu. Na starym zegarze dworcowym była dwunasta trzydzie
ci.
-
Dworcowy zegar
le chodzi - mrukn
ł Max.
To Robin, a to Filip - przedstawił ich zegarmistrz. - Robin zajmie si
baga
em, a Filip rodzin
. Mo
e
- A widzisz? - pospieszył z komentarzem rozentuzjazmowany ojciec. - Ledwo przyjechali
my, a ju
mamy co robi
.
Matka Maxa u
miechn
ła si
wyrozumiale, jak zawsze wtedy, gdy Maximilian Carver zaczynał zbyt nachalnie
manifestowa
swój hurraoptymizm. Syn jednak zdołał dostrzec w jej oczach mgiełk
smutku i ów dziwny blask,
który od dziecka kazał mu przypuszcza
,
e matka potrafi przewidzie
pewne rzeczy, przez innych ledwo
przeczuwane.
- Wszystko b
dzie dobrze, mamo - powiedział Max i ledwo wypowiedział ostatnie słowo, natychmiast
poczuł si
jak głupek.
Matka pogłaskała go po policzku i u
miechn
ła si
.
- Naturalnie, Max. Wszystko b
dzie dobrze.
W tym momencie Max poczuł,
e kto
go obserwuje. Błyskawicznie odwrócił wzrok i ujrzał ogromnego pr
-
kowanego kota, który zza krat jednego z okien budynku dworca przygl
dał mu si
bacznie, jakby potrafił czyta
w my
lach. Kot-nie-kot zmru
ył oczy i jednym susem, zdradzaj
cym nieprawdopodobn
u stworzenia
podobnych rozmiarów zwinno
, przyskoczył do małej Iriny i zacz
ł si
do niej łasi
. Siostra Maxa ukl
kła,
eby pogłaska
po- miaukuj
ce cicho zwierz
. Wzi
ła je na r
ce; kot bez oporu przystał na jej pieszczoty, li
c
przymilnie palce Iriny, która u
miechała si
oczarowana. Dziewczynka, nie wypuszczaj
c go z r
k, podeszła do
miejsca, gdzie czekała reszta rodziny.
- Dopiero co przyjechali
my, a ty ju
znalazła
przybł
d
. Ciekawe, jakie choróbska mog
si
l
gn
w
takim zwierzaku? - rzuciła Alicja, wyra
nie zdegustowana.
- To
adna przybł
da, to bezpa
ski kotek - odparła Irina. - Mamusiu, prosz
...
- Jeszcze nawet nie dojechali
my do domu, Irino - zacz
ła matka.
Dziewczynka przybrała
ałosno-błagalny wyraz twarzy, który kot uzupełnił ze swej strony słodkim,
uwodzicielskim miaukni
ciem.
- Mógłby zamieszka
w ogrodzie. Prosz
...
- Tłuste, brudne kocisko - powiedziała Alicja. - Znowu pozwolisz, by postawiła na swoim?
Irina obrzuciła siostr
przeszywaj
cym stalowym spojrzeniem mówi
cym: zamknij usta, bo inaczej grozi ci
wojna. Alicja wytrzymała przez chwil
wzrok siostry, potem odwróciła si
i sapi
c z w
ciekło
ci, odeszła w
stron
pakuj
cych baga
e osiłków. Po drodze min
ła si
z ojcem; czerwone policzki Alicji nie uszły uwadze
Maximiliana Carvera.
- Znowu si
kłócicie? - zapytał. - A có
to takiego?
- Biedny, porzucony kotek. Mo
emy go wzi
? Zamieszka w ogrodzie, ja si
nim zaopiekuj
.
Przyrzekam - pospiesznie wyja
niła Irina.
Zegarmistrz, nie bardzo wiedz
c, co z tym fantem pocz
, spojrzał najpierw na kota, potem na
on
.
- A co na to powie mama?
- A ty? Co ty na to powiesz, Maximilianie? - odparła wywołana do odpowiedzi
ona, a na jej twarzy
pojawił si
u
mieszek zdradzaj
cy,
e dylemat, przed którym stan
ł m
, serdecznie j
ubawił.
- Sam nie wiem. Trzeba by go zaprowadzi
do weterynarza, poza tym...
- Błagam... - szepn
ła Irina.
Zegarmistrz i jego
ona wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Wła
ciwie czemu nie - zawyrokował Maximilian Car- ver, nie chc
c zaczyna
lata od rodzinnego
konfliktu.
- Ale b
dziesz si
nim zajmowa
. Trzymam ci
za słowo.
Twarz Iriny a
poja
niała z rado
ci, a
renice kota stały
si
nagle w
ziutkie - przypominały teraz czarne szpilki zatopione w bursztynowych, l
ni
cych t
czówkach.
- Ruszamy w drog
. Baga
e ju
załadowane - obwie
cił zegarmistrz.
Irina, ze swoim podopiecznym na r
kach, pobiegła w stron
furgonetek. Kot, opieraj
c głow
na ramieniu
dziew-czynki, nadal wpatrywał si
w Maxa. Jakby na nas czekał
- pomy
lał chłopiec.
- Idziemy, Max. Nie stój tu jak słup soli - upomniał go ojciec, który, za r
k
z
on
, szedł ju
w stron
samochodów.
Max ruszył za nimi.
I wówczas, pod wpływem nagłego impulsu, odwrócił si
i raz jeszcze popatrzył na poczerniał
tarcz
dworcowego zegara. Przygl
daj
c mu si
uwa
nie, zrozumiał,
e co
jest nie tak. Doskonale pami
tał,
e kiedy
tu przyjechali, zegar wskazywał wpół do pierwszej. Teraz była na nim za dziesi
dwunasta.
- Max! - rozległ si
głos ojca, wołaj
cego go z furgonetki. - Przesta
si
guzdra
!
- Ju
id
- mrukn
ł chłopiec pod nosem, nie odrywaj
c wzroku od wskazówek.
Zegar nie byt popsuty; działał doskonale. Czynił to jednak w sposób do
szczególny - wskazówki biegły na
wspak.
Rozdział drugi
3
Nowy dom Carverów stał na północnym skraju długiej pra
y pełnej białego, iskrz
cego si
piasku i porosłej tu i
ówdzie k
pkami nadmorskich traw, które dr
ały przy ka
dym powiewie wiatru. Pla
a była naturalnym
przedłu
eniem miasteczka, z jego małymi drewnianymi domkami - wysoko
ci najwy
ej dwóch pi
ter - w
wi
kszo
ci pomalowanymi na miłe dla oka pastelowe kolory. Przy ka
dym z domków za białym i równiusie
ko
postawionym płotem rozci
gał si
ogródek, co jeszcze pogł
biło pierwsze wra
enie Maxa,
e znalazł si
w
miasteczku ze sklepu z zabawkami.
Carverowie ruszyli główn
ulic
, mijaj
c plac i stoj
cy przy nim ratusz. Maximilian Carver demonstrował po
drodze miejscowe atrakcje i osobliwo
ci, rozentuzjazmowany niczym lokalny przewodnik.
Miejsce było spokojne i spowite tym samym blaskiem, którym Max poczuł si
oczarowany, ujrzawszy morze po
raz pierwszy. Wi
kszo
mieszka
ców przemieszczała si
po okolicy rowerem albo po prostu na piechot
.
Wsz
dzie było czysto, a jedynym rozlegaj
cym si
tu hałasem - je
li nie liczy
dobiegaj
cego raczej z rzadka
warkotu jakiego
pojazdu silnikowego - był szum fal morskich łagodnie rozlewaj
cych si
po pla
y. Kiedy tak
szli, Max mógł obserwowa
reakcje maluj
ce si
na twarzach ojca, matki i sióstr na kolejne elementy scenerii
miejsca, w którym mieli rozpocz
nowe
ycie. Mała Irina i jej koci towarzysz przyjmowali parad
domków,
równo poustawianych jak klocki, z umiarkowan
ciekawo
ci
, jakby poczuli ju
,
e s
u siebie. Alicja,
zanurzona w nieprzeniknionych my
lach, wydawała si
przebywa
tysi
ce kilometrów st
d, co utwierdzało
jedynie Maxa w przekonaniu,
e wie o swojej starszej siostrze tyle co nic. Matka rozgl
dała si
dookoła z
pogodn
rezygnacj
, przyklejonym u
miechem pokrywaj
c niepokój, którego przyczyny i charakteru Max nie
potrafił dociec. Ma- ximilian Carver obserwował natomiast z triumfaln
min
nowe miejsce pobytu, co jaki
czas rzucaj
c porozumiewawcze spojrzenia
onie i dzieciom, ci za
odpowiadali mu niezmiennie u
miechem
akceptacji (zdrowy rozs
dek podpowiadał,
e ka
da inna postawa złamałaby serce zacnego zegarmistrza,
przekonanego,
e sprowadził rodzin
do raju).
Maj
c przed sob
ulice sk
pane
wiatłem i spokojem, Max pomy
lał,
e koszmar wojny nie tylko pozostał
gdzie
daleko, ale nawet stał si
jakby nierzeczywisty, i
e by
mo
e ojciec wykazał si
niebywał
intuicj
,
sprowadzaj
c ich tutaj. Kiedy baga
ówki wyjechały na drog
prowadz
c
w stron
ich nowego domu przy pla
y,
Max zd
ył ju
wymaza
z pami
ci dworcowy zegar i niepokój, jaki budził w nim od samego pocz
tku nowy
przyjaciel Iriny. Spojrzał daleko w morze, po widnokr
g, i zdało mu si
,
e dostrzega sylwetk
czarnego,
smukłego statku, sun
cego niczym fatamorgana po
ród g
stej, unosz
cej si
nad wod
mgły. Po chwili statek znikn
ł.
* * *
Do dwupi
trowego budynku, stoj
cego jakie
pi
dziesi
t metrów od brzegu, przylegał skromny ogródek.
Okalał go biały płot, którego sztachety a
wołały o p
dzel i farb
. Drewniany dom, pomalowany cały - oprócz
ciemnego da-chu - na biało, był w do
dobrym stanie, jak na blisko
morza i niszcz
cy wpływ wilgoci oraz
ustawicznie wiej
ce-go wiatru przesyconego saletr
.
Po drodze Maximilian Carver obja
nił rodzinie,
e budynek wzniesiony został w roku 1928 dla rodziny
cenionego chirurga londy
skiego, doktora Richarda Fleischmanna i jego mał
onki Evy Gray, jako ich letnia
rezydencja nad-morska. W oczach miejscowych budowla uchodziła w tamtych czasach za absolutnie
ekstrawaganck
. Fleischman- nowie nie mieli dzieci, trzymali si
na uboczu i nie kwapili zbytnio z
nawi
zywaniem jakichkolwiek kontaktów z s
-siadami. Doktor Fleischmann, przyjechawszy tu po raz pierwszy,
za
dał stanowczo, by wszelkie materiały bu-dowlane i specjali
ci sprowadzeni zostali z Londynu. Ten kapry
ny
wymóg oznaczał w praktyce potrojenie kosztów, ale maj
tny chirurg mógł sobie na to pozwoli
.
Mieszka
cy osady sceptycznie i podejrzliwie przygl
dali si
, jak przez cał
zim
1927 roku napływali kolejni
ro-botnicy i przyje
d
ały kolejne załadowane ci
arówki, a tymczasem powoli, dzie
po dniu, wznosił si
szkielet domu na skraju pla
y. W ko
cu, wiosn
nast
pnego roku, malarze pomalowali mury po raz ostatni i
kilka tygodni pó
niej doktorostwo wprowadziło si
, by sp
dzi
tu lato. Dom przy pla
y wnet okazał si
miejscem magicznym, które miało odmieni
los Fleischmannów.
ona chirurga - jak głosiły plotki - wiele lat
wcze
niej uległa wypadkowi, po którym nie mogła mie
dzieci, jednak podczas tamtego pierwszego roku w
nowej siedzibie zaszła w ci
. Dwudziestego trzeciego czerwca 1929 roku urodziła w nowym domu syna;
poród odbierał m
. Fleischmannowie dali chłopcu na imi
Jacob.
Jacob wniósł nowe
wiatło w
ycie bezdzietnego przez tyle lat mał
e
stwa, zmienił ich dotychczasowy,
samotniczy i zgorzkniały styl
ycia. Po jego przyj
ciu na
wiat doktor wraz z
on
zacz
li si
stopniowo
zaprzyja
nia
z s
siadami. Niebawem stali si
lubianymi i szanowanymi obywatelami. I tak miało pozosta
przez wszystkie te szcz
liwe lata, a
do tragedii w 1936 roku, kiedy to pewnego sierpniowego poranka Jacob
uton
ł, bawi
c si
na pla
y przed domem.
Cała rado
i blask, które upragniony potomek wniósł w
ycie rodziców, ulotniły si
na zawsze. Zim
doktor
Fleischmann powa
nie podupadł na zdrowiu. I ju
nigdy nie miał powróci
do sił: lekarze ostrzegli doktorow
,
e m
nie do
yje lata. Rok po tragedii adwokaci wdowy wystawili dom na sprzeda
. Nikt go jednak nie kupił
ani si
do niego nie wprowadził.
Dom stał pusty i zaniedbany, dopóki Maximilian Carver nie dowiedział si
o jego istnieniu. Zegarmistrz wracał
wła
nie z podró
y, w któr
wybrał si
, by zakupi
cz
ci i narz
dzia do warsztatu, i musiał zatrzyma
si
w
miejscowym hoteliku na noc. Przy kolacji wdał si
w rozmow
z wła
cicielem i zwierzył mu si
, i
jednym z
jego najskrytszych i
ywionych od dawna marze
jest zamieszkanie w niewielkim, prowincjonalnym
miasteczku, dokładnie takim jak to. Hotelarz opowiedział mu wówczas o opuszczonym, stoj
cym na skraju
pla
y domu. Maximilian, nie bacz
c na to,
e opó
ni wyjazd, postanowił go obejrze
. Przez cał
drog
powrotn
bił si
z my
lami, zastanawiaj
c si
, czy mo
e sobie pozwoli
na taki wydatek. Rozwa
ał, czy byłoby opłacalne
przeniesienie zakładu do miasteczka, które go zauroczyło. I cho
powzi
ł decyzj
o wiele wcze
niej, rodzina
dowiedziała si
o niej dopiero po o
miu miesi
cach od tej podró
y.
* * *
Pierwszy dzie
w domu przy pla
y pozosta
miał w pami
ci Maxa jako dziwny amalgamat niecodziennych
obrazów. Po pierwsze, kiedy tylko furgonetki zatrzymały si
przed domem, a Robin i Filip zacz
li
wyładowywa
baga
e, Maximilian Carver w jaki
niewytłumaczalny sposób zdołał wpa
na co
, co
przypominało stare wiadro, i po kilku
ałosnych podskokach wyl
dował w ko
cu na ogrodzeniu, łami
c ponad
cztery metry sztachet. Incydent został przypiecz
towany ukradkowymi u
mieszkami reszty rodziny i niezbyt
powa
nym siniakiem nieszcz
snej ofiary.
Obaj muskularni tragarze postawili kufry z dobytkiem na ganku i uznaj
c swoj
misj
za zako
czon
, ulotnili
si
, ceduj
c na rodzin
zaszczyt wniesienia baga
y po schodach. Kiedy Maximilian Carver uroczystym gestem
otworzył drzwi, ze
rodka uniósł si
zat
chły zapach, jakby duch, uwi
ziony w tych czterech
cianach przez
wiele lat, wreszcie si
z nich wydostał. Wn
trze było zamglone od kurzu; łagodne
wiatło przes
czało si
przez
opuszczone
aluzje.
- Mój Bo
e - westchn
ła matka Maxa, zastanawiaj
c si
, ile ton kurzu przyjdzie im sprz
tn
.
- Dom jest po prostu uroczy - pospieszył z komentarzem Maximilian Carver. - Przecie
mówiłem.
Max i Alicja wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mała Irina a
otworzyła usta z wra
enia. Zanim
ktokolwiek zd
ył wykrztusi
słowo, kot Iriny zeskoczył z jej r
k i z radosnym miaukni
ciem ruszył po
schodach.
Chwil

niej, pod
aj
c za jego przykładem, Maximi- lian Carver wkroczył do nowej rodzinnej siedziby.
- Przynajmniej kotu si
tu podoba - szepn
ła Alicja.
Matka Maxa, nie zastanawiaj
c si
ani chwili, kazała
otworzy
wszystkie drzwi i okna na o
cie
, by przewietrzy
pokoje. Najbli
sze godziny wszyscy Carverowie
po
wi
cili na doprowadzenie nowej siedziby do jako takiego porz
dku. Niczym w oddziale do zada
specjalnych ka
demu przydzielono
ci
le okre
lon
misj
. Alicja zaj
ła si
sprz
tni
ciem pokojów i
przygotowaniem łó
ek. Irina, wzbijaj
c tumany kurzu, wymiatała
mieci ze wszystkich zakamarków. Max za
,
id
c za ni
, zgarniał je do szufelki. Matka rozdysponowywała baga
e i sporz
dzała w my
lach list
prac
niezb
dnych do odnowienia domu. Maximilian Carver usiłował - z całym po
wi
ceniem, gdy
nie było to łatwe
- doprowadzi
do stanu u
ywalno
ci po wieloletnim letargu rury, krany, kable, gniazdka i wszelakie inne
mechanizmy.
Wreszcie rodzina rozsiadła si
na ganku nowej siedziby, pozwalaj
c sobie na chwil
zasłu
onego odpoczynku, i
przygl
dała si
złotym odcieniom, jakich nabierało morze u schyłku dnia.
- Wystarczy na dzi
- stwierdził Maximilian Carver, cały w sadzy i tajemniczych smarach.
- Jeszcze kilka tygodni pracy i dom b
dzie si
nadawał do zamieszkania - odezwała si
matka.
- W pokojach na pi
trze roi si
od paj
ków - po
pieszyła donie
Alicja. - Wielgachnych.
- Paj
ków? Fajnie! - wykrzykn
ła Irina. - Jak wygl
daj
?
- S
całkiem podobne do ciebie - odci
ła si
Alicja.
- Mo
ecie si
uspokoi
? - upomniała dziewczynki matka, pocieraj
c sobie nos zewn
trzn
stron
dłoni. -
Max wszystkie wytłucze.
- Nie trzeba ich zabija
, wystarczy je zebra
i przenie
do ogrodu - wtr
cił si
zegarmistrz.
- Czy ja zawsze musz
by
bohaterem do specjalnych porucze
? - wymamrotał Max. - Czy
paj
kobójstwo nie mo
e zaczeka
do jutra?
- Co ty na to, Alicjo? - spytała matka.
- Nie mam zamiaru spa
w pokoju pełnym paj
ków i Bóg wie jakiego jeszcze robactwa - o
wiadczyła
katego-rycznie Alicja.
- Ale ty głupia jeste
- skwitowała Irina.
- A ty jeste
wstr
tny bachor - nie pozostała dłu
na Alicja.
- Maksie, sko
cz z paj
kami, zanim wybuchnie wojna - poprosił Maximilian Carver zm
czonym głosem.
- Mam je zabi
czy tylko postraszy
? Mog
im na przykład powykr
ca

ki - zaproponował Max.
- Dosy
ju
- uci
ła matka.
Max, oci
gaj
c si
, wszedł do domu z zamiarem wyko
czenia jego dzikich lokatorów, i ruszył po schodach do
poło
onych na pi
trze pokoi. Z wysoko
ci ostatniego stopnia kot Iriny przypatrywał mu si
wiec
cymi oczyma.
Max odniósł wra
enie,
e w ogóle nie mruga.
Chłopiec min
ł zwierz
, które zdawało si
strzec górnych pokoi niczym wartownik. Kiedy wszedł do
pierwszego z nich, kot ruszył jego
ladem.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy