Romanse sprzed lat 035 - Lee Francis Linda - Daleka przystań(1), Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequin ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linda Francis Lee
Daleka przystań
Podziękowania
Chciałabym wyrazić najgłębszą wdzięczność nastę­
pującym osobom:
Scottowi Joyowi, lekarzowi medycyny, za pomoc
w kwestiach medycznych,
dr. Juliusowi Nyang'oro i dr. Alphonse Mutimie za
pomoc w kwestiach dotyczących Afryki,
Shaunie Summers za to, że jest wspaniała,
Amy Berkower za jej niezwykłą dobroć,
Jodi Reamer za Chinatown,
Kathleen Nolan za ugoszczenie mnie w swoim do­
mu na szczycie świata,
Stef Ann Holm i Kathy Peiffer za ich przyjaźń, za
czytanie wszystkich moich książek i za to, że zawsze
są gotowe czytać kolejne,
Carilyn Francis Johnson, drogiej przyjaciółce i sio­
strze,
oraz, jak zwykle, Michaelowi, bez którego ta książ­
ka by nie powstała.
Część pierwsza
„Jak gołąb o świcie
szukała drogi do domu".
Anonim
Z dziennika Matthew Hawthorne'a
Spotkałem ją w pociągu w Afryce. Mknęliśmy
wśród zielonej, gęstej dżungli. Pojawiła się w moim
wagonie zupełnie niespodziewanie. To niezwykłe, jak
nagle i nieoczekiwanie, w ciągu kilku zaledwie sekund,
los człowieka może się całkowicie odmienić.
Jeśli w ogóle zwróciłem na nią uwagę, gdy weszła
do wagonu, to na pewno zauważyłem jej rude włosy,
kolorem przypominające zachodzące słońce, i oczy
zielone jak afrykańska dżungla. Jasna cera zdradzała,
że nie pochodziła stąd, ale jej spojrzenie i sposób by­
cia wskazywały na samodzielność i niezależność typo­
we dla tutejszej społeczności. Różniła się i od kobiet,
które tu spotkałem, i od mieszkanek Bostonu, które
znałem od dziecka.
Pamiętam doskonale, że nawet nie mrugnęła okiem,
gdy spostrzegła bliznę szpecącą moją twarz.
Poza tym niewiele mi zostało w pamięci z naszego
pierwszego spotkania. Nie interesowałem się wtedy ni­
czym. Ani nią, ani widokami. Wyjechałem do Afryki,
żeby zapomnieć. Wtedy żałowałem jedynie, że mi się
to nie udało.
1
Afryka 1891
Finnea Winslet o mało nie spóźniła się na pociąg.
Przebiegła na drugą stronę zaniedbanego peronu
kongijskiej stacji kolejowej. Myśliwskie spodnie i ba­
wełnianą koszulę miała poplamione błotem, bo ostat­
nie czterysta metrów pędziła co sił w nogach, żeby
zdążyć. Był z nią wieloletni służący jej ojca, Janji.
Długie metalowe szyny wcinały się w zielony gąszcz
dżungli. Właśnie owe szyny oraz zapach jaśminu i wil­
gotnej, bogatej w minerały gleby nie pasowały do tej
dziewiczej scenerii. W kontemplacji przyrody przeszka­
dzał również ogłuszający jazgot handlarzy zachwalają­
cych swój towar i głosy zwierząt: gęsi, kur, a nawet wo­
łów, na których przyjechała tu większość podróżnych.
W tym miejscu kończyła się droga. Dwudziestopię­
cioletnia Finnea musiała pokonać najtrudniejszą część
podróży do głównego portu Kongo, Matadi, pocią­
giem. Stamtąd miała popłynąć parowcem do Amery­
ki, gdzie czekali na nią matka i brat, których nie wi­
działa od dziewiętnastu lat.
-
Tusanswalu -
powiedział Janji w języku kikongo.
Prosił, żeby się pospieszyła.
Janji był postawnym mężczyzną, cieszącym się sza­
cunkiem swoich współplemieńców. Jego ciemna skóra
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy