Rytm serca, ►Dla moli książkowych, R

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Danielle Steel
Rytm serca
Rytm serca
dla Zary,@ słodkiego uosobienia@ rytmu mojego życia,@ niechaj zawsze
towarzyszy ci miłość i radość...@ i dla twojego tatusia,@ który obdarował
mnie hojnie@ wielkim uczuciem, weselem@ i biciem tylu kochanych serduszek@
z miłością płynącą z głębi mojego serca
D.S.
Rytm serca
uderzenie,@ po nim lekki tupot,@ ciekawość, gdzie to jest,@ w głębi
serca,@ słodycz serca,@ słodkie sny,@ rytm serca -@ najwspanialsza muzyka,@
dłoń w dłoni koi moje obawy,@ słyszany nocą odgłos ukochanych stóp,@
najskrytsze nadzieje o szczęściu,@ jaśniejąca miłość,@ dar z niebios,@
najczulsza kołysanka,@ cud maleńkich nóżek,@ które przyszły na świat,@ z
jednym uderzeniem serca,@ śpiewając@ słodką piosneczkę,@ moje serce na
zawsze@ do ciebie należy,@ ten związek wieczny,@ ta więź tak mocna,@ z
naszej miłości wielkiej i czystej,@ mów szeptem,@ dziecko śpi,@ nasza
miłość nigdy się nie skończy,@ pod niebem usłanym gwiazdami@ moje serce nie
przestanie bić dla ciebie
---------------------------
Rozdział pierwszy
Ciszę panującą w pokoju przerywał tylko metaliczny stukot starej maszyny
do pisania, nad którą unosiła się sina chmura papierosowego dymu. Bill
Thigpen, zsunąwszy okulary na czubek głowy, z napiętą twarzą mocno uderzał
w klawisze. Na brzegu biurka niebezpiecznie balansowały plastykowe kubki po
kawie, z popielniczek wysypywały się na blat niedopałki. Bill, rzuciwszy
przez ramię spojrzenie na zegar nieubłaganie odmierzający czas, pisał coraz
szybciej, jakby popędzany przez demony. Z wyrazistych rysów jego gładko
wygolonej miłej twarzy emanowała jakaś łagodność, siwiejące ciemnoblond
włosy wyglądały, jakby od dawna ich nie czesał. Nie był może przystojny,
sprawiał jednak wrażenie człowieka silnego, przyciągającego uwagę,
człowieka, któremu warto poświęcić więcej niż jedno spojrzenie, więcej niż
chwilę. Lecz nie teraz. Jęknął, znowu spojrzał na zegar i z jeszcze większą
siłą zaczął uderzać w klawisze. W końcu w pokoju zaległa cisza. Po
dokonaniu kilku drobnych poprawek piórem Bill zerwał się na nogi i złapał
stos kartek, nad którymi pracował od piątej rano. Teraz dochodziła już
pierwsza - pora emisji. Bill biegiem przemierzył pokój, z rozmachem
otworzył drzwi, niczym strzała minął biurko swej sekretarki i jak
najspieszniej ruszył korytarzem, wymijając bez słowa ludzi, ignorując
zdziwione spojrzenia i przyjacielskie pozdrowienia. Dobiegłszy do celu,
pięścią uderzył w drzwi, które lekko się uchyliły, i wetknął w szczelinę
dłoń kurczowo ściskającą świeżo poprawiony scenariusz. Tego typu scena nie
była niczym nowym. Kilka razy w miesiącu Bill dochodził do wniosku, że nie
podoba mu się rozwój akcji w najbardziej popularnym, nadawanym codziennie
po południu serialu telewizyjnym, którego był twórcą. W takich wypadkach od
nowa pisał kilka epizodów, przewracając wszystko do góry nogami, i dopiero
wtedy, w pełni usatysfakcjonowany, przestawał się martwić. Jego agent
nazywał go najbardziej neurotyczną mamuśką w telewizji, wiedział jednak, że
Bill jest najlepszy, odznacza się bowiem niezawodnym instynktem przy
decydowaniu o zwrotach akcji w swoim serialu. Jak dotąd ani razu nie
popełnił omyłki.
"Życie, które warto przeżyć", dziecko Williama Thigpena, wciąż nie miało
równego sobie konkurenta wśród mydlanych oper nadawanych w amerykańskiej
telewizji. Wszystko zaczęło się wiele lat wcześniej w Nowym Jorku. Bill,
przymierający głodem młody dramatopisarz, autor ambitnych sztuk, szukając
środków do życia napisał też scenariusz serialu. Swą karierę rozpoczynał na
scenach off-off Broadwayu i w tamtych czasach wyznawał niezłomny pogląd:
Teatr nade wszystko. Ożenił się jednak, zamieszkał w SoHo w Nowym Jorku i
klepał biedę. Jego żona Leslie, tancerka z Broadwayu, także wówczas nie
pracowała, ponieważ była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Na początku
Bill żartował sobie, jaką ironią losu byłoby, gdyby serial odniósł sukces i
okazał się przełomem w jego karierze. Potem jednak, gdy zmagał się ze
scenariuszem pierwszych odcinków i zarysem akcji dalszych, żart zamienił
się w obsesję. Musi mu się udać! Dla Leslie... dla ich dziecka. Poza tym
bardzo spodobało mu się to, co napisał, podobnie jak ludziom z telewizji.
Oszaleli na jego punkcie. Jego syn Adam i serial przyszły na świat w tym
samym czasie. Pierwszy jako silny i zdrowy, czterokilogramowy chłopczyk o
niebieskich oczach ojca i złotych lokach, drugi urodził się w postaci
Strona 1
Rytm serca
odcinków pilotażowych wyświetlanych latem. Wyniki badań oglądalności pobiły
wszelkie rekordy, a gdy we wrześniu serial zniknął z ekranów, widzowie
głośno zaprotestowali. Po dwóch miesiącach wznowiono "Życie, które warto
przeżyć", Bill Thigpen zaś rozpoczął karierę twórcy najlepszego
popołudniowego serialu w dziejach telewizji. Ważnych wyborów dokonać musiał
później.
Doskonałe pierwsze odcinki były jego autorstwa, choć do szaleństwa
doprowadzał aktorów i reżysera. W tym czasie zapomniał już całkiem o
off-off Broadwayu. Ani się obejrzał, jak telewizja stała się jego żywiołem.
Potem zaproponowano mu sporą kwotę za sprzedanie pomysłu. Mógłby wrócić do
domu, żyć spokojnie i odbierać honoraria, mógłby znowu tworzyć awangardowe
sztuki. Jednakże serial, podobnie jak sześciomiesięczny Adam, był już jego
dzieckiem. Nie potrafił zrezygnować z pracy nad nim, a tym bardziej zdobyć
się na sprzedaż. Obchodzili go ludzie, których stworzył, i ich sprawy, dla
niego prawdziwe i rzeczywiste. W kolejnych odcinkach opowiadał o życiowych
dramatach, rozczarowaniach, smutkach, sukcesach, wyzwaniach, jakie niesie
codzienność, o miłości i pięknie, zawierając w tym, co pisał, własną wolę
życia, własne smutki i radości. Po rozpaczy następowała nadzieja, po burzy
świeciło słońce, główni bohaterowie byli ludźmi uczciwymi. Oczywiście
występowały też czarne charaktery, serdecznie przez widzów znienawidzone,
lecz dzięki wewnętrznej spójności filmu nie odstraszały wielbicieli. W
rezultacie serial stanowił odbicie natury swego twórcy: tak jak Bill był
pełen życia, radosny, uczciwy, ufny, inteligentny, twórczy. A Bill kochał
swoje dzieło, jakby to było dziecko, którym musi i pragnie się opiekować,
niemal tak mocno jak Leslie i Adama.
W tamtym okresie Bill doświadczał nieustannych rozterek, rozdarty
pomiędzy pragnieniem spędzania czasu z rodziną a chęcią pilnowania serialu.
Musiał wiedzieć, że wszystko idzie tak, jak powinno, że nie zaangażowano
niewłaściwego scenarzysty czy reżysera. Każdemu przyglądał się podejrzliwie
i w końcu udało mu się zdobyć całkowitą kontrolę. Nikt inny bowiem nie
rozumiał jego serialu - jego dziecka. W trakcie emisji chodził po planie
niczym zdenerwowana kwoka, zadręczając się po cichu ewentualną klęską. Nie
zrezygnował z pisania scenariuszy, większość czasu spędzał w telewizji, do
wszystkiego się wtrącał. Po roku przestał udawać, że kiedykolwiek wróci na
Broadway - utknął na dobre w telewizji, zakochany w niej i swym serialu do
szaleństwa. Poniechał usprawiedliwiania się przed awangardowymi
przyjaciółmi i otwarcie przyznawał, że lubi swoją pracę. Któregoś wieczoru
powiedział Leslie, że nia ma mowy, by kiedykolwiek z niej zrezygnował.
Dzień spędzał przy maszynie do pisania, wymyślając nowe wątki, powołując do
życia nowe charaktery i szkicując przebieg akcji na kolejny sezon.
Nie potrafił porzucić swych bohaterów i aktorów, zawiłości intrygi oraz
lawiny dramatów, nieszczęść i problemów. Uwielbiał to. Serial nadawano pięć
razy w tygodniu na żywo. Dla Billa był jak powietrze, woda i jedzenie.
Zjawiał się na planie nawet wtedy, gdy nie musiał. Kolejne odcinki pisali
scenarzyści, lecz Bill nie spuszczał ich z oka. Wiedział, co robi. Ludzie z
branży jednomyślnie przyznawali: był dobry, a nawet więcej niż dobry. Był
rewelacyjny. Nie mylił się w ocenie gustów widzów, wiedział, co dla nich
jest ważne, które postaci staną się ich ulubieńcami, a które z lubością
będą nienawidzili.
Kiedy w dwa lata później urodził się jego drugi syn, Tommy, "Życie, które
warto przeżyć" miało już na koncie dwie nagrody krytyków i jedną Emmy.
Wtedy właśnie kierownictwo sieci zaproponowało, by akcję serialu przenieść
do Kalifornii, co by ułatwiło zarówno dalszy jej rozwój, jak i uprościło
sprawy produkcyjne. Poza tym według nich serial "duchem tam należał". Dla
Billa była to dobra wiadomość, dla Leslie, jego żony, wręcz przeciwnie.
Leslie zamierzała wrócić do pracy, i to nie jako jedna z wielu tancerek na
Broadwayu. Przez dwa i pół roku patrzyła na Billa opanowanego obsesją na
punkcie serialu i miała już dość. Podczas gdy on dzień i noc pisał o
kazirodztwie, ciężarnych nastolatkach i romansach pozamałżeńskich, ona
wróciła do swego zawodu i teraz miała zamiar uczyć baletu w szkole
Juilliarda.
- Co takiego? - Znad niedzielnego śniadania Bill ze zdumieniem wpatrywał
się w żonę. Przecież dobrze im się powodziło, mieli udane dzieci, zarabiał
masę pieniędzy i o ile wiedział, wszystko szło dobrze. Aż do tego poranka.
- Nie mogę, Bill. Nie jadę. - Leslie patrzyła na niego spokojnie piwnymi
oczami, równie łagodnymi i dziecięcymi jak wówczas, gdy się poznali. Po raz
pierwszy zobaczył ją przed teatrem, w ręku trzymała torbę ze strojem do
tańca. Miała dwadzieścia lat, pochodziła z północnej części stanu Nowy
Jork. Zawsze była uczciwą, miłą i bezpretensjonalną, łagodną istotą o
Strona 2
Rytm serca
wyrazistych oczach i dyskretnym swoistym poczuciu humoru. W pierwszym
okresie znajomości często się śmiali, do późnej nocy rozmawiali w ponurym i
zimnym mieszkaniu, które wynajmowali, dopóki Bill nie kupił pięknego
strychu w SoHo. Specjalnie dla niej urządził w nim pokój do tańca, by mogła
ćwiczyć w domu i nie musiała chodzić do sali baletowej. A teraz Leslie
nagle oświadcza, że wszystko się skończyło.
- Ale dlaczego? Co ty mówisz, Leslie? Nie chcesz wyjechać z Nowego Jorku?
Bill nic nie rozumiejąc patrzył, jak jej oczy wypełniają się łzami. Na
ułamek sekundy odwróciła głowę, a gdy znów na niego spojrzała, serce
ścisnęło mu się z bólu. W jej wzroku malowały się gniew, rozczarowanie i
porażka. Po raz pierwszy zobaczył to, co powinien był dostrzec wiele
miesięcy wcześniej, i z przerażeniem zadał sobie pytanie, czy Leslie
jeszcze go kocha.
- O co chodzi? Co się stało?
Jak mógł tego nie widzieć? Jak mógł być aż tak głupi?
- Nie wiem... ty się zmieniłeś... - potrząsnęła głową. Długie czarne
włosy zawirowały wokół jej twarzy niczym ciemne skrzydła upadłego anioła. -
Nie, to nie tak... zmieniliśmy się oboje.
Leslie głęboko odetchnęła i spróbowała wytłumaczyć, o co jej chodzi.
Przynajmniej tyle była mu winna po pięciu latach małżeństwa i dwójce
dzieci.
- Zamieniliśmy się miejscami. To ja zawsze chciałam zostać gwiazdą na
Broadwayu, tancerką, której się powiodło, a ty chciałeś tylko pisać mądre,
wewnętrznie spójne awangardowe sztuki o życiu. A tu nagle zacząłeś... -
Leslie przerwała na moment, smutno się uśmiechając. - Zająłeś się czymś
bardziej komercyjnym, co w dodatku stało się twoją obsesją. Przez jakieś
trzy ostatnie lata myślisz wyłącznie o serialu: czy Sheila wyjdzie za
Jake'a? czy Larry rzeczywiście usiłował zabić matkę? czy Henry jest
homoseksualistą? czy Martha jest lesbijką? czy opuści męża dla kobiety?
czyim naprawdę dzieckiem jest Hilary? czy Mary ucieknie z domu? a jeśli
tak, to czy wróci do narkotyków? czy Helen jest nieślubnym dzieckiem? czy
wyjdzie za Johna? - Wymieniając bliskie Billowi imiona Leslie wstała i
zaczęła chodzić po pokoju. - Prawda jest taka, że oni doprowadzają mnie do
szaleństwa. Nie chcę więcej o nich słyszeć. Nie chcę z nimi mieszkać. Chcę
wrócić do normalnej, prostej i zdrowej egzystencji, do dyscypliny, jaką
narzuca taniec, do radości z uczenia innych. Chcę prowadzić zwykłe,
spokojne życie bez wszystkich tych wymyślonych bzdur.
Leslie smutno patrzyła na Billa, który walczył ze łzami. Był głupcem.
Poświęcając czas swym wyimaginowanym przyjaciołom, tracił ukochane osoby i
nawet o tym nie wiedział. Mimo to nie mógł obiecać, że zrezygnuje, sprzeda
pomysł serialu i wróci do pisania sztuk, o których wystawienie musiał
błagać. Jak mógłby teraz to zrobić? Kochał swój serial, dzięki niemu czuł
się dobrze, miał poczucie własnej wartości i siły. Chyba jakaś ironia losu
sprawiła, że żona chce go opuścić. Dzięki serialowi Bill zrobił wielką
karierę, Leslie zaś tęskniła do lat, kiedy przymierali głodem.
- Przykro mi. - Bill usiłował zachować spokój i rozsądek. - Wiem, że
przez ostatnie trzy lata praca pochłaniała mnie bez reszty, ale czułem, że
muszę mieć na wszystko oko. Gdybym pozwolił, żeby ktoś inny zajął moje
miejsce, serial mógłby stracić na wartości i zamienić się w jedno z tych
głupawych sentymentalnych widowisk, od których skóra cierpnie. Nie mogłem
na to przystać i pewnie dlatego serial jest wewnętrznie spójny. Czy
zgodzisz się ze mną, czy nie, Les, ludziom właśnie to odpowiada. Co
oczywiście nie znaczy, że muszę pracy poświęcać cały czas. Sądzę, że w
Kalifornii sprawy ułożą się inaczej... bardziej profesjonalnie,
metodycznie. Chyba będę mógł częściej przebywać w domu. - Już teraz Bill
tylko czasami pisywał scenariusze, choć o wszystkim decydował.
Leslie z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Za dobrze go znała. Tak samo
było, gdy pisał sztuki. Zwykle przez dwa miesiące pracował bez wytchnienia,
nie myśląc o niczym innym, ledwo jedząc i śpiąc, lecz wówczas jego
zaangażowanie uważała jeszcze za czarujące, a poza tym trwało tylko kilka
tygodni. Teraz zmieniła zdanie. Miała już powyżej uszu jego obsesji i
maniackiego dążenia do doskonałości. Wiedziała, że Bill kocha ją i
chłopców, lecz nie tak, jak by pragnęła. Leslie chciała męża, który szedłby
do pracy na dziewiątą i wracał o szóstej, a potem miał czas, by z nią
porozmawiać, pobawić się z dziećmi, pomóc w przygotowaniu obiadu i zabrać
ją do kina. Nie chciała męża, który pracuje całą noc, a o dziesiątej rano
wyczerpany i zły wybiega pośpiesznie z domu ze stosem notatek, pisemnych
poleceń i zmian w scenariuszu pod pachą, by zdążyć na próbę o wpół do
jedenastej. Takie życie było zanadto męczące i po trzech latach miała już
Strona 3
Rytm serca
go dość. Jej cierpliwość się wyczerpała. Leslie czuła, że jeśli
kiedykolwiek jeszcze usłyszy słowa "Życie, które warto przeżyć" lub imiona
bohaterów bezustannie przez Billa obracane, wpadnie w histerię.
- Leslie, kochanie, proszę, daj nam szansę... daj mnie szansę. W Los
Angeles będzie nam wspaniale. Pomyśl tylko, nigdy więcej śniegu ani złej
pogody. Chłopcom to się spodoba. Możemy chodzić z nimi na plażę, możemy
mieć własny basen, możemy zabierać ich do Disneylandu...
Leslie jednak wciąż przecząco potrząsała głową. Za dobrze go znała.
- Nie, to ja będę mogła zabierać ich na plażę i do Disneylandu, a ty
będziesz pracował, całą noc wymyślając sposób na usunięcie jakiejś postaci
z serialu, uczestnicząc w próbach i emisji albo gorączkowo pisząc od nowa
jakiś odcinek. Kiedy po raz ostatni byłeś z chłopcami w zoo czy jeśli już o
tym mowa, gdziekolwiek indziej?
- Dobrze... w porządku... za dużo pracuję. Jestem okropnym ojcem,
draniem, fatalnym mężem, ale na miłość boską, Les, przez lata byliśmy
biedni jak mysz kościelna, a teraz możesz mieć wszystko, na co ci przyjdzie
ochota, tak samo jak chłopcy. Stać nas na wysłanie ich do dobrych szkół,
możemy dać im to, co zawsze pragnęliśmy im dać, mogą pójść na studia. Czy
to takie straszne? W porządku, mamy za sobą ciężki okres, teraz powodzi nam
się lepiej, a ty chcesz odejść, zanim będzie bardzo dobrze? Co za świetne
wyczucie czasu. - Patrzył na nią oczyma pełnymi łez. Wyciągnął ku niej rękę
i dodał: - Kocham cię, dziecinko... proszę, nie rób tego...
Stała bez ruchu, ze spuszczonym wzrokiem, nie dostrzegła więc w jego
oczach bólu. Wiedziała, że Bill ją kocha, lepiej niż ktokolwiek inny
wiedziała, jak bardzo kocha chłopców, lecz to nie miało znaczenia. Musiała
tak postąpić dla własnego dobra.
- Chcesz tu zostać? Powiem im, że nie przeniesiemy serialu. Jeśli o to ci
chodzi, do diabła z Kalifornią... zostaniemy tutaj.
W jego głos wkradła się nuta paniki, obserwując bowiem żonę doszedł do
wniosku, że nie Kalifornia stanowi problem.
- To niczego nie zmieni - powiedziała cicho i łagodnie Leslie. Było jej
bardzo przykro. - Już dla nas za późno. Nie potrafię tego wytłumaczyć, wiem
tylko, że moje życie musi się zmienić.
- To znaczy co? Chcesz przeprowadzić się do Indii? Zmienić wyznanie?
Zostać zakonnicą? Jaką odmianą jest uczenie w szkole Juilliarda? Co ty w
ogóle próbujesz mi powiedzieć? Że chcesz mnie opuścić? Do diabła, jaki
związek ma to z Juilliardem albo z Kalifornią?
Jej słowa zraniły go do głębi. Nie rozumiał, o co jej chodzi, i w końcu
ogarnął go gniew. Dlaczego ona mu to robi? Czym sobie na to zasłużył?
Pracował ciężko, by odnieść sukces. Gdyby żyli jego rodzice, byliby z niego
bardzo dumni, oboje wszakże w ciągu roku umarli na raka, kiedy miał
dwadzieścia parę lat. Był jedynakiem. Miał tylko ją i dzieci, a teraz znowu
zostanie sam, bez trojga ludzi, których kochał, ponieważ zrobił coś źle,
pracował za ciężko i za dobrze mu się powiodło. Niesprawiedliwość, z jaką
Leslie zamierzała go potraktować, wzbudziła w nim palący gniew.
- Ty po prostu nic nie rozumiesz - z rezygnacją powiedziała Leslie.
- To prawda, nie rozumiem. Mówisz mi, że nie przeprowadzisz się do
Kalifornii. W porządku, odpowiadam więc, że jeśli to coś zmieni, zostaniemy
tutaj, a telewizja niech idzie do diabła. Będą musieli się na to zgodzić. I
co dalej? Wrócimy do dawnego życia? Co się dzieje, Les?
Gniew i rozpacz rozdzierały mu serce. Nie wiedział, jak ją przekonać, by
zmieniła zdanie. Nie zrozumiał jeszcze, że decyzja, którą podjęła Les, jest
nieodwołalna.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć... - spojrzała na niego oczyma pełnymi
łez. Na ułamek sekundy Billa ogarnęło szalone wrażenie, że jakimś cudem
znalazł się w odcinku swego serialu i nie potrafi się z niego wydostać...
Czy Leslie porzuci Billa? czy Bill jest w stanie się zmienić? czy Leslie
wie, jak bardzo Bill ją kocha?... Miał ochotę roześmiać się lub rozpłakać,
lecz nie zrobił ani jednego, ani drugiego.
- Między nami wszystko już skończone. Chyba tylko tak można to ująć. A
Kalifornia nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu dotąd nie chciałam sama
przed sobą tego przyznać, ale nie mogę już dłużej. Chcę z chłopcami żyć
własnym życiem, bez wiecznej obecności bohaterów twojego serialu... - I bez
Billa, choć tego nie była w stanie powiedzieć głośno. Nie potrafiła patrzeć
na jego ból. - Przykro mi...
Bill wyglądał jak człowiek rażony piorunem. Twarz pokryła mu śmiertelna
bladość, a otwarte szeroko niebieskie oczy wyrażały głębokie cierpienie.
- Zabierasz chłopców?
Czym sobie na to zasłużył? Oboje dobrze wiedzieli, że bez względu na to,
Strona 4
Rytm serca
jak bardzo był zajęty przez ostatnie trzy lata, uwielbiał synów.
- Nie będziesz w stanie zaopiekować się nimi w Kalifornii.
Prostota tych słów obudziła w nim przerażenie.
- To prawda, ale możesz pojechać ze mną, żeby mi pomóc.
Próbował żartować, lecz obojgu nie było do śmiechu.
- Przestań, Bill...
- Czy będą mogli mnie odwiedzać?
Leslie skinęła twierdząco głową, a Bill modlił się w duchu, by dotrzymała
obietnicy. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zrezygnować z serialu,
zostać w Nowym Jorku i postarać się przebłagać ją, by nie odchodziła,
wyczuwał jednak, że cokolwiek by zrobił, niczego to nie zmieni. Duszą,
sercem i myślami Leslie opuściła go już dawno temu. Miał żal do siebie, że
niczego wcześniej nie zauważył, bo może mógłby wówczas coś zmienić. Teraz
wiedział, że jest za późno. Zbyt dobrze znał Leslie. Wszystko się
skończyło. Przegrał wojnę, nie zdając sobie z tego sprawy.
Następne dwa miesiące były najbardziej tragicznym okresem w jego życiu.
Do tej pory wspominał go ze łzami: rozmowa z chłopcami; pomoc w
przeprowadzce Leslie i dzieci do mieszkania na West Side; jego pierwsza noc
bez nich w ich starym mieszkaniu... Nie raz myślał, by zrezygnować z
serialu i błagać Leslie o powrót, lecz jasne było, że klamka bezapelacyjnie
zapadła. Przed wyjazdem do Kalifornii Bill odkrył, że w szkole Juilliarda
pracuje mężczyzna, którego Leslie "bardzo lubi". Nie miała z nim romansu.
Bill znał żonę na tyle, by wierzyć, że była mu wierna, teraz jednak jej
uczucie do tego mężczyzny przybierało na sile i stanowiło jeden z powodów
jej odejścia. Pragnęła odzyskać wolność, by móc bez wyrzutów sumienia i
Billa Thigpena w swym życiu związać się z tamtym człowiekiem. Utrzymywała,
że z nim łączy ją wszystko, podczas gdy z Billem wspólne. mają już tylko
dzieci. Adam bardzo przeżył rozstanie z ojcem, mając jednak dwa i pół roku,
szybko się przystosował do nowej sytuacji, ośmiomiesięczny Tommy zaś nawet
nie zauważył różnicy. Separacja najmocniej dotknęła Billa. W samolocie
unoszącym go z Nowego Jorku do Los Angeles nie potrafił powstrzymać łez
płynących mu wolno po twarzy.
W Kalifornii Bill bez reszty poświęcił się serialowi. Pracował dzień i
noc, czasem nawet spał na kozetce w swoim gabinecie. Popularność serialu
pobiła wszystkie rekordy, a liczba nagród Emmy rosła. Po siedmiu latach
pobytu na Zachodzie zapał Billa Thigpena zmalał tylko w nieznacznym
stopniu. "Życie, które warto przeżyć" stało się jego dumą i radością,
nieodłącznym towarzyszem, najlepszym przyjacielem, ukochanym dzieckiem. Nie
miał powodu, by taki stan rzeczy zmieniać. Pozwolił, by praca wypełniła mu
życie.
Chłopcy odwiedzali go w czasie ustalonych z Leslie świąt, spędzali z nim
także miesiąc letnich wakacji. Kochał synów bardziej niż kiedykolwiek i
boleśnie odczuwał dzielące ich trzy tysiące mil, pragnął bowiem mieć ich na
co dzień. Chociaż spotykał się z wieloma kobietami, na stałe związał się
tylko z serialem i grającymi w nim aktorami. Z utęsknieniem wyczekiwał
synów, a ich wizyty stały się najważniejszymi wydarzeniami w ciągu roku.
Leslie wkrótce po rozwodzie wyszła za nauczyciela od Juilliarda i urodziła
mu dwoje dzieci. Zrezygnowała z uczenia. Z czwórką dzieci, z których żadne
nie skończyło dziesięciu lat, miała pełne ręce roboty, lecz takie życie
najwyraźniej bardzo jej odpowiadało. Bill rozmawiał z nią czasem przez
telefon, szczególnie gdy chłopcy gdzieś wyjeżdżali lub chorowali, ale poza
sprawami dotyczącymi dzieci oboje nie mieli sobie wiele do powiedzenia.
Bill z trudnością przypominał sobie małżeństwo z Leslie. Ból po jej
odejściu już minął, wspomnienia szczęśliwych dni przyblakły. Z przeszłości
pozostali tylko jego synowie. Byli jedyną prawdziwą, wielką miłością jego
życia. Gdy latem zjawiali się u niego na miesiąc, obdarzał ich uczuciem i
uwagą o wiele przewyższającymi pasję, jaką kiedykolwiek budziła w nim
praca. Zwykle na połowę wspólnych wakacji gdzieś wyjeżdżali, resztę czasu
zaś spędzali w Los Angeles: jeździli do Disneylandu, odwiedzali przyjaciół,
siedzieli w domu. Bill gotował i troskliwie opiekował się synami, a kiedy
wracali do Nowego Jorku, cierpiał zawsze tak samo.
Adam miał już prawie dziesięć lat. Był odpowiedzialny, zabawny, poważny i
bardzo podobny do matki. Tommy, bałaganiarz, kapryśny, zapominalski,
czasami niezwykle śmieszny, wciąż jeszcze był małym dzieckiem, mimo że
skończył już siedem lat. Leslie często powtarzała Billowi, że Tommy podobny
jest do niego jak dwie krople wody, lecz on jakoś nie potrafił tego
dostrzec. Uwielbiał ich obu i w długie samotne noce serce ściskał mu żal,
że nie mogą być stale razem. Tylko tego w życiu żałował, a ponieważ nie
mógł nic zrobić, wpadał w przygnębienie, choć starał się do tego nie
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy