Robinson Kim Stanley - Trylogia Marsjańska 03 - Blekitny Mars, Książki Fantasy i SF

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kim Stanley Robinson
Błękitny Mars
(Blue Mars)
Przełożyła Ewa Wojtczak
Dla Lisy, Davida i Timothy’ego
CZĘŚĆ 1
Pawia Góra
W
chwili obecnej Mars jest wolny. Jesteśmy niezależni i nikt nie może nam niczego
nakazać - powiedziała stojąca na przedzie pociągu Ann. - Jednak łatwo jest wrócić do starych
przyzwyczajeń. Niszczycie jeden hierarchiczny układ, a już pojawia się drugi i zajmuje miejsce
poprzedniego. Trzeba bardzo uważać, ponieważ zawsze znajdą się ludzie, którzy zechcą tu
stworzyć kolejną Ziemię. Areofania oznacza nieustanną, niemal wieczną walkę. Intensywniej niż
kiedykolwiek będziemy musieli się zastanowić, co to znaczy być Marsjaninem.
Jej słuchacze siedzieli rozparci w fotelach i oglądali przez okna migające krajobrazy. Byli
znużeni, w oczach czuli piasek. Czerwonoocy „czerwoni”. W ostrym świetle brzasku wszystko
wokół wyglądało osobliwie świeżo - smagana wiatrem naga ziemia, z rzadka porośnięta niskimi
zaroślami i kępami porostów w kolorze khaki.
Marsjanie usunęli ze swojej planety wszystkie ziemskie formacje policyjne i militarne.
Kampania była długa, a zakończyły ją miesiące krwawych starć. Na Ziemi w tym okresie szalała
wielka powódź. Marsjańscy bojownicy odczuwali zmęczenie.
- Przybyliśmy z Ziemi na Marsa. Podczas przelotu dostąpiliśmy pewnego rodzaju
oczyszczenia. Łatwiej nam było dostrzec wiele spraw, zdobyliśmy też swobodę działania, której
nie mieliśmy wcześniej. Otrzymaliśmy sposobność pokazania się od najlepszej strony.
Podjęliśmy więc wyzwanie, a obecnie tworzymy lepszy świat dla całej naszej społeczności.
Tak wyglądał mit, który towarzyszył dorastaniu wszystkich młodych Marsjan. Teraz,
kiedy Ann opowiedziała im go ponownie, wpatrzyli się w nią z uwagą. Przeprowadzili przecież
rewolucję, walczyli we wszystkich marsjańskich bitwach, zepchnęli ziemskie siły policyjne do
Burroughs, następnie zatopili miasto, a uciekających Ziemian ścigali aż do Sheffield, na Pavonis
Mons. Później musieli wypędzić wroga z Sheffield, wpakować do kosmicznej windy i odesłać na
Ziemię. Ciągle jeszcze mieli sporo do zrobienia, jednakże udała im się ewakuacja Burroughs,
osiągnęli wspaniale zwycięstwo i na niektórych z pozoru obojętnych twarzach młodych ludzi
patrzących na Ann lub wyglądających przez okno widać było pragnienie chwili wytchnienia,
momentu przerwy dla triumfu. Wszyscy byli wyczerpani.
- Hiroko nam pomoże - rzucił któryś z młodych, przerywając milczenie w sunącym ponad
marsjańskim lądem pociągu.
Ann potrząsnęła głową.
- Hiroko jest „zielona” - zauważyła - na wskroś „zielona”.
- Ależ to ona wynalazła areofanię - sprzeciwił się młody tubylec. - Nasza planeta jest dla
niej najważniejsza. Hiroko nam pomoże, jestem o tym przekonany. Spotkałem ją kiedyś i tak mi
powiedziała.
- Tyle że ona nie żyje - wtrącił ktoś.
Znowu zapadło milczenie.
W końcu wstała jakaś wysoka, młoda kobieta. Ruszyła przejściem między fotelami,
podeszła do Ann i uściskała ją. Tym gestem odczyniła złe uroki. Zrezygnowano ze słów. Tubylcy
wstali i podążyli ku przodowi pociągu, gdzie zbierali się wokół Ann; ściskali ją i chwytali za ręce
lub po prostu dotykali jej ubrania. Ann Clayborne - ta, która nauczyła ich kochać Marsa dla niego
samego, ta, która poprowadziła ich do walki o uniezależnienie się od Ziemi, i chociaż jej
przekrwione oczy pozostały niewzruszone, patrząc pomiędzy zgromadzonymi na sponiewierany
skalisty obszar masywu Tyrrhena, stara kobieta uśmiechała się. Ona także ściskała młodych
Marsjan i wyciągała ręce, aby dotknąć ich twarzy.
- Wszystko będzie dobrze - oświadczyła. - Oswobodzimy nasz świat.
Niemal chórem odkrzyknęli, że tak się stanie, i wzajemnie sobie gratulowali.
- Do Sheffield - powiedziała Ann. - Dokończyć pracę. Mars sam nam powie, co mamy
robić.
- Tyle że ona żyje - oznajmił młody mężczyzna. - Widziałem ją w ubiegłym miesiącu w
Arkadii. I znowu się pokaże. Gdzieś na pewno się pojawi.
W
pewnej chwili przed świtem niebo wciąż jarzyło się takimi samymi pasmami różu jak
przed laty. Było blade i jasne na wschodzie, ciemne i jeszcze gwiaździste na zachodzie. Ann
oczekiwała na ten moment, gdy tymczasem jej towarzysze wieźli ją ku zachodowi, w kierunku
masy wznoszącego się w niebo czarnego wzniesienia - wypiętrzenia Tharsis, za którym widać
było rozległy stożek Pavonis Mons. Jadąc z Noctis Labyrinthus, wznieśli się sporo w nową
atmosferę. Ciśnienie powietrza u stóp Pavonis wynosiło jedynie sto osiemdziesiąt milibarów, a
kiedy znaleźli się na wschodnim stoku wielkiego wulkanu tarczowego, opadło poniżej stu
milibarów i nadal się obniżało. Powoli wjechali ponad obszar widocznej roślinności, która dotąd
kuliła się na zabrudzonych plamach rzeźbionego wiatrem śniegu, następnie wspięli się nawet
ponad śnieg, aż otoczyły ich już tylko skały i towarzyszył słaby, choć nieustanny zimny wiatr.
Goła ziemia wyglądała tak samo jak w latach poprzedzających przylot ludzi na Marsa. Czuli się,
jak gdyby wjeżdżali w przeszłość.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy