Rodzina Armstrongów 01 - Zdradzieckie serce - Carlyle Liz, ۩۞۩ E - B O O K, !!! romanse nowe

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Liz Carlyle
Z
DRADZIECKIE
SERCE
Tytuł oryginału:
My False Heart
0
Prolog
Dwa niewiniątka nie znające zła
i nie wierzące, że inni je znają*
William Szekspir
L
ord Elliot Armstrong zwinnie wyskoczył z czarnego błyszczącego
powozu, zanim ten zatrzymał się przed domem jego przyszłego wuja przy
Marverton Square. Kiedy woźnica Elliota zatrzymał cztery siwki,
upudrowany służący zeskoczył, żeby zamknąć drzwi powozu, które młody
arystokrata pozostawił otwarte. Biegnąc po schodach, Elliot myślał jednak
wyłącznie o swojej przyszłej żonie. Musiał ją zobaczyć. Chociaż przez
chwilę. Od trzech dni był oficjalnym narzeczonym siostrzenicy lorda
Howella. Miał więc prawo odwiedzić swoją ukochaną Cicely nawet o tak
niestosownej porze.
Kiedy służalczy odźwierny Howella wpuścił go do środka, Elliot
przeszedł do znanego już porannego salonu, w którym przez cały tydzień tak
namiętnie adorował swoją zielonooką piękność.
*William Szekspir,
Zimowa opowieść,
tłum. Włodzimierz Lewik.
- Muszę natychmiast zobaczyć się z panną Forsythe, Cobb - zażądał
Elliot, rzucając służącemu kapelusz i rękawiczki.
- Panna Forsythe jest, eee... w ogrodzie z... z gościem, panie - odparł
zmieszany służący, prowadząc Elliota ku wytartej kanapie. - Zechce pan
chwilę odpocząć? - Elliot nie chciał odpocząć, ponieważ czekała go
niespodziewana i męcząca podróż. Zamiast tego zaczął przechadzać się po
postrzępionym dywanie, wzdłuż drzwi balkonowych, prowadzących na
kamienny taras. Jego niechęć do podróży na północ mogło rozwiać jedynie
1
ostatnie spojrzenie na Cicely. Nagle kątem oka dostrzegł kawałek różowego
jedwabiu i wyjrzał przez okno. Widok, który ukazał się jego oczom, sprawił,
że krew uderzyła mu do głowy. Godfrey Moore! Co ten drań zamierza? Nie
ma wstydu? Czyżby nie słyszał? Cicely dokonała wyboru, niech go szlag!
Ale Moore najwyraźniej nie chciał z godnością przyjąć porażki i Elliot z
przerażeniem obserwował, jak mężczyzna dotyka Cicely, niemal uwodzi-
cielsko głaszcząc ją po policzku.
- Howell! - ryknął Elliot przez ramię, nie odrywając wzroku od
płomiennej sceny rozgrywającej się na ogrodowej ławce. Cholera jasna!
Teraz Moore mocno trzymał ją za nadgarstek. Tak głośno huczało mu w
głowie, że nie był w stanie logicznie myśleć. Instynktownie sięgnął dłonią
po niewielki sztylet, który miał ukryty w skarpetce, ale bezradnie złapał za
cholewę buta. Przeklęte londyńskie maniery. Syknął, szarpiąc za klamkę. W
jego rodzinnych górach Szkocji, nawet obecnie, w 1809 roku, uzurpator taki
jak Moore mógł się spodziewać, że dostanie nożem pod żebra za tak
bezczelne zachowanie, i Elliot zamierzał dopilnować, aby tak właśnie się
stało. Nie rozbił szyby wyłącznie dlatego, że usłyszał czyjeś ciężkie kroki w
salonie.
- Och, dzień dobry, łaskawy panie! - Rozległ się przymilny głos
barona. - Przyszedłeś odwiedzić moją uroczą siostrzenicę?
Wciąż ściskając mosiężną klamkę tak mocno, że pobielały mu kłykcie,
Elliot gwałtownie zwrócił głowę w stronę tarasu.
- Do diabła, Howell, moja przyszła żona jest napastowana pod twoim
dachem, a ty masz czelność witać się ze mną jakby nigdy nic? - Z
rozdziawionymi ustami Howell wyjrzał przez okno i jednocześnie z wprawą
kopnął i szarpnął oporne drzwi, które otworzyły się ze zgrzytem. Klnąc na
czym świat stoi, krzepki baron rzucił się przed siebie, aby poderwać z ławki
2
zaczerwienionego, jąkającego się zalotnika siostrzenicy. Po czym zręcznie
popchnął Moore'a przez pokój, a następnie do holu.
Elliot jednak nie zwracał już na nich uwagi, bo Cicely szła ku niemu
przez taras z wyciągniętą na powitanie ręką. Podszedł do niej i ujął delikatną
dłoń.
- Och, najdroższy! - wydusiła z siebie, a na jej pobladłej twarzy
pojawił się uroczy, choć wymuszony uśmiech. - Cóż za niespodzianka! Wuj
i ja spodziewaliśmy się ciebie dopiero po południu...
Za nimi rozległo się chrząknięcie barona, którego nalana twarz
poczerwieniała od hamowanego zdenerwowania. Już sam, wszedł ponownie
do salonu ze szpicrutą i kapeluszem w dłoni.
- Cicely, Elliocie. - Skłonił głowę, jakby nie stało się nic
niestosownego. - Niestety, muszę wyjść. Lady Howell pojechała do swojego
ojca i wróci dopiero jutro, ale nie widzę powodu, dla którego wy dwoje...
hm, przecież zaręczeni, nie mielibyście spędzić godziny czy dwóch sam na
sam.
- Och, dziękuję, kochany wuju! - odparta słodkim
głosem Cicely,
kiedy Howell odwrócił się, by wyjść z pokoju.
Gdy Cicely pociągnęła Elliota na stojącą nieopodal kanapę, całkowicie
zapomniał o swoim ponurym nastroju. Co więcej, zapomniał zapytać Cicely,
jak to się stało, że znalazła się sam na sam z Godfreyem Moore'em na
tarasie. I zapomniał, że nie powinien siedzieć tak blisko swojej narzeczonej.
Wszystkie te rozsądne myśli uleciały, gdy Cicely przysunęła się do niego.
- Och, Elliocie - szepnęła łagodnie, opuszczając długie, czarne rzęsy. -
Odliczałam minuty do naszego kolejnego spotkania. Każda chwila bez cie-
bie jest prawdziwą torturą. Ja... wybacz mi, ale to jest po prostu nie do
zniesienia!
3
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy