Rosamund Hunt - Bez ciebie, Seria Romans(1)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROSAMUND HUNT
BEZ CIEBIE
1
ROZDZIAŁ I
Rozgrzany kurz spowijał miasto niczym kokon. Becky Hazlett skręciła w
Folger Street i ostrożnie wyminęła zaparkowaną ciężarówkę. Dochodziła do-
piero dziewiąta rano. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a bezlitosne
słońce prażyło, rozgrzewając skórzane siedzenia samochodu.
Becky poczuła, jak jej fartuch pielęgniarski wilgotnieje. Do czoła
przylepiały się kosmyki włosów, a czepek na siedzeniu obok nie wyglądał już
tak świeżo, jak pół godziny temu.
W tej dzielnicy, zwanej Małym Chicago, wszystko odczuwało się
intensywniej niż w innych częściach miasta. Upał był tu większy, a duchota
prawie nie do zniesienia; kiedy wątły wietrzyk przelatywał co jakiś czas, gubił
się natychmiast wśród poplątanych uliczek i mrowia zaniedbanych
budynków.
No i brud. Zbierał się w rynsztokach i przywierał do starych domów. Becky
nie przepadała za Małym Chicago, zbyt często budziło w niej ono uczucie
obrzydzenia. Ale spędzała tutaj codziennie osiem godzin, pracując jako
pielęgniarka w prywatnym gabinecie. Nieodwołalnie związała swe życie z
doktorem Paulem Colemanem.
Jego przychodnia mieściła się w starym domu z czerwonej cegły, stojącym
na końcu rzędu podobnych budynków. Gdy się doń wprowadził, starał się
nadać mu choćby pozór ładnego wyglądu. Polecił na nowo otynkować fronton
i pomalować ramy okien. Teraz jednak tynk w wielu miejscach poodpadał, a
farba się łuszczyła. Deszcze i wiatry też zrobiły swoje i dom nie wyróżniał się
niczym spośród otoczenia.
Na drzwiach wisiała tabliczka z nazwiskiem doktora, a nad dzwonkiem
umieszczono karteczkę z napisem: "Proszę zadzwonić i wejść do środka".
Becky zamknęła dokładnie samochód. Na Folger Street należało być
czujnym i dobrze strzec swojej własności. Na razie jednak okoliczne wyrostki
jakoś oszczędzały jej auto.
Trzy takie typki pojawiły się właśnie. Na miejsce wygłupów wybrali sobie
wysokie schody prowadzące do gabinetu na piętrze. Jeden z nich zastąpił
drogę Becky, chwycił się za brzuch i wykrzywił twarz.
- Siostrzyczko! - zakwiczał. - Niech mi siostra pomoże! Jestem chory,
umieram!
2
Jego dwaj kompani z entuzjazmem przyłączyli się do przedstawienia.
Jęcząc i postękując chwytali się za najróżniejsze części ciała. Jeden z nich tak
bardzo wczuł się w rolę, że upadł na kolana i poturlał się po chodniku.
- Siostrzyczko, tak strasznie mnie boli! Niech mi siostra da jakiś proszek!
Becky musiała na niego lekko nadepnąć, chcąc wejść na schody wiodące do
przychodni. Tego rodzaju popisy przestały ją irytować. "Płytkim umysłom
niewiele trzeba do dobrej zabawy - pomyślała w duchu. - Niech się cieszą.
Może mają dziś ochotę na odrobinę szaleństwa"
W Małym Chicago panowała tego dnia jakaś dziwna atmosfera: coś wisiało
w powietrzu. Zauważyła to natychmiast.
Mimo wczesnej pory po ulicach kręciło się wielu ludzi. Grupki
młodocianych obiboków, takich, jak ci tutaj, zbierały się na rogach. Widziała
też kobiety w brudnych szlafrokach narzuconych na koszule nocne. Stojąc w
drzwiach domów, rozprawiały o czymś z ożywieniem. I dobrze wiedziała, co
w Małym Chicago oznacza ów niezwykły nastrój.
Robin Hood, mieszkający tuż obok przychodni, został zwolniony z
więzienia i wczoraj wieczorem wrócił do domu.
Gdy Becky po raz pierwszy usłyszała to imię, zapytała zaciekawiona
doktora Colemana:
- Robin Hood? Naprawdę tak się nazywa?
- Oczywiście, że nie - odparł. - Jego prawdziwe nazwisko brzmi Robert
Houdachak. Ale lubi, gdy mówią na niego Robin Hood. Okrada biednych, a
obdarowuje sam siebie. Szkoda, bo jego matka jest naprawdę miłą kobietą.
Znają pani przecież: Sabina Houdachak; cukrzyca i powiększone serce.
Becky istotnie znała ciemnowłosą, szczupłą kobietę, spędzającą cierpliwie
wiele godzin w poczekalni. Pewnego razu pani Houdachak podarowała jej
własnoręcznie haftowany obrusik.
- To na posag - powiedziała nieśmiało. - Taką miła dziewczyna jak pani
powinna szybko wyjść za mąż i mieć dużo dzieci.
Spokojnej i łagodnej, do każdego przyjacielsko nastawionej pani
Houdachak ciężko było żyd ze świadomością, że ma syna przestępcę.
Becky zamknęła drzwi wejściowe i zrobiło się jej nieswojo. Czuła, że coś
wisi w powietrzu.
Pomieszczenia przychodni obejmowały wąski korytarz, poczekalnię oraz
gabinet przyjęć. W czasach, gdy Małe Chicago było jeszcze szanowaną
dzielnicą, dom ten zamieszkiwali ludzie zamożni i nawet widać było jeszcze
gdzieniegdzie siady dawnej świetności. Budynek był wysoki i wąski, miał
3
cztery kondygnacje. Pomieszczenia na piętrze nad przychodnią tworzyły
prywatne mieszkanie doktora. Jadał tam posiłki, jeżeli czas mu na to
pozwalał. Tam też spał, jeśli nie potrzebowali go akurat pacjenci.
Becky po raz setny chyba usiłowała odpowiedzieć sobie na pytanie,
dlaczego Paul zdecydował się na takie życie i prowadził swój gabinet właśnie
w Małym Chicago.
Był młody, zdolny, pracowity, duszą i sercem oddany swej profesji.
Niewiele było specjalności, w których nie mógłby zabłysnąć. Dlaczego
dokonał takiego wyboru i osiedlił się w najbardziej zaniedbanej dzielnicy
miasta, gdzie mieszkańcy często nie byli w ogóle ubezpieczeni, a rachunek od
lekarza umieszczali z reguły na samym końcu listy niezbędnych wydatków?
Nie tylko Becky, ale i inne pielęgniarki, które zdały egzamin w Palmer
Memoriał Hospital, łamały sobie głowę nad decyzją Colemana. Ów element
tajemnicy podnosił w ich oczach atrakcyjność doktora i stanowił temat wielu
dyskusji. Swym niecodziennym postępowaniem Coleman wyróżniał się
wyraźnie wśród lekarzy kliniki. Również z tego powodu, między innymi,
Becky zakochała się w nim.
W gabinecie było chłodno i panowała idealna czystość. Kobieta, która
każdego wieczoru przychodziła tu posprzątać, zostawiała włączoną
klimatyzację.
Becky zatrzymała się przed lustrem wiszącym obok drzwi, żeby założyć
czepek. Ciepłe, wilgotne powietrze na dworze sprawiło, że jej włosy
pozwijały się w loczki, które w uroczy sposób podkreślały jej urodę. Bez
próżności stwierdziła, że wygląda bardzo ładnie. Kiedyś wygrała nawet
konkurs na najpiękniejszą uczennicę, zorganizowany w szkole pielęgniarskiej,
a w klasie maturalnej uchodziła za najlepiej ubraną dziewczynę.
Jej oczy były jasne tak jak włosy. W policzkach miała śliczne dołeczki, a
zadarty nosek zdradzał zuchwałość i poczucie humoru. Uroda Becky była pra-
wie doskonała.
Ale w jej twarzy widać było coś, co można by określić wyniosłością.
Otaczała ją mgiełka nieprzystępności połączonej z dumą.
Wiedziała, że wielu ludzi nie darzyło jej sympatią. Gdy uczyła się w szkole
pielęgniarskiej, ktoś powiedział jej, że jest zarozumiała, a pewna nauczycielka
nazwalają kiedyś rozpieszczonym bachorem".
Spojrzała na swoją twarz odbitą w lustrze i dostrzegła na niej przygnębienie
i niezadowolenie z siebie.
4
- To przecież nie ma sensu - mruknęła. Nawet gdyby miała zeza, brodawkę
na nosie i cerę jak tarka, dla doktora Colemana nie miałoby to żadnego
znaczenia. Nigdy nie widział w niej kobiety. Dla Paula liczyła się tylko jako
pielęgniarka, dzięki której łatwiej było mu dźwigać ciężkie brzemię
obowiązków lekarza.
Inne dziewczyny ze szkoły pielęgniarskiej po zdaniu egzaminu zostały w
szpitalu, robiły specjalizację lub natychmiast wychodziły za mąż. Ale Becky
wiedziała, jak będzie wyglądać jej przyszłość, gdy tylko poznała doktora.
Pewnego wieczoru specjalnie zaczekała na niego, chcąc nawiązać osobistą
rozmowę. W jej trakcie wspomniała o swoich planach zawodowych.
- Zawsze chciałam pracować w prywatnym gabinecie - oznajmiła z
uśmiechem, świadoma uroku swych dołeczków. - Może zna pan przypadkiem
kogoś, panie doktorze, kto szuka pielęgniarki?
Z westchnieniem odpowiedział:
- Sam kogoś potrzebuję. Ale nie stać mnie na to, żeby panią zatrudnić,
siostro Becky.
Odpowiedziała mu, zgodnie z prawdą, że nie ma żadnych kłopotów
finansowych. Rodzice zagwarantowali jej zupełnie przyzwoite kieszonkowe.
Ojciec pokrywał wszystkie wydatki na stroje, a po zdaniu egzaminu dostała
samochód.
- No, dobrze - skapitulował Paul. - Jeżeli rzeczywiście pani tego chce. Ale
tylko kilka godzin dziennie. Naprawdę nie mogę płacić pani więcej.
Tych "kilka godzin" przekształciło się z czasem w całodzienną pracę.
Dyżury i Paul pochłonęły ją bez reszty. Mimo protestów rodziców prawie
całkowicie zrezygnowała z życia towarzyskiego.
Ojciec często użalał się nad jej monotonną, jednostajną egzystencją:
- Ze swym wykształceniem mogłabyś osiągnąć wszystko! A ty wybrałaś
pracę w najgorszej dzielnicy miasta! Jak na to wpadłaś?
Becky odpowiedziała wymijająco:
- Mam dość szpitalnej rutyny. W Małym Chicago zawsze coś się dzieje.
Nigdy nie będę się tam nudzić. No i jestem tam panią samej siebie. Żadna
siostra przełożona nie przegania mnie z kąta w kąt.
- To nie są argumenty - kręcił głową ojciec. - Przypuszczam, że już wkrótce
będziesz miała tej pracy powyżej uszu.
Becky była jednak nieprzejednana. Całe jej życie koncentrowało się
przecież wokół Paula Colemana. Czasami praca ją drażniła. Powodów było
wiele: przepełniona poczekalnia, skargi, rachunki, które tylko sporadycznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
- Indeks
- Roberts Nora - Minikolekcja Nory Roberts - Kuzyn z Bretanii, Romanse, Roberts Nora
- Roberts Nora - Burzliwa miłość, Romanse, Roberts Nora
- Rozdział XV, Romans z aktorem rozdziały od XIII
- Rodziewiczówna Maria - Magnat, ebooki Różne-klasyka,młodzieżowe,bajki, ebooki Obyczajowe i Romanse
- Roberts Nora - 03 - Dolina Ciszy, Wszystko albo nic, ♣ ROMANSE E- BOOKI (hasło=123)
- Rutledge Cynthia - Syn miliardera, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequin romans Duo
- Rodzina Armstrongów 01 - Zdradzieckie serce - Carlyle Liz, ۩۞۩ E - B O O K, !!! romanse nowe
- Roberts Nora - Klucze 03 - Klucz odwagi, Romanse
- Ross JoAnn - Miłość zemsta i korona, romans historyczny
- Roberts Nora - Stanislaskich 5 - Czekając na Nicka, Book, Romans
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- simp.keep.pl