Rozwód - Johnson Diane, ►Dla moli książkowych, 5. październik-grudzień 2014

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PROLOG
Jestem wqtpliwościq i wqtpiqcym.
Jestem hymnem, który śpiewa bramin.
Emerson
Pewnie dlatego, że kiedyś studiowałam w szkole filmowej, chętnie
wyobrażam sobie moją opowieść jako rodzaj filmu. W filmie ta
część następowałaby zaraz po początkowych napisach i rozpoczyna­
łaby się od szerokiego ujęcia panoramicznego, gdzieś z góry, może
z wieży Eiffla, obejmującego w jednym kadrze scenki rozgrywające
się poniżej na ulicach zagranicznego miasta, zupełnie jakby było to
życie oglądane z odwrotnej strony teleskopu. Na zbliżeniu widać
rozmaite obrazki, które budzą skojarzenia z Francją i wskazują na
to, gdzie toczy się akcja - ludzi niosących długie bagietki, starszych
mężczyzn w beretach, kobiety wyprowadzające pudle, autobusy,
uliczne stargany z kwiatami, wejścia do metra w stylu art nouveau,
które na pozór zapraszają do podziemnego świata sztuki i rozpusty,
a w rzeczywistości prowadzą do sprawnego systemu komunikacji
miejskiej; sprzeczność przypuszczalnie wiele mówiąca o Francuzach.
Potem w serii zbliżeń zdajemy sobie sprawę z tego, że niektóre
z oglądanych przez nas osób wcale nie są Francuzami i że wśród te­
go całego galijskiego ruchu i zgiełku jest wielu Amerykanów. Z dala
od rodzinnego kraju otaczająca ich aura podlega nieustannej zmia­
nie, w miarę jak wchłaniają w siebie nowe perfumy, podobnie jak
nieco trująca chemia Amerykanów przebywających za granicą pod­
daje lekkiej erozji nowe miejsce, w którym się znaleźli.
A oto kilka zbliżeń poszczególnych Amerykanów.
Grupa osób kręcących się w pobliżu American Express (jedna
z nich to ja, Isabel Walker, próbuję wyjąć pieniądze z bankomatu).
Dwie młode kobiety w dżinsach pijące kawę w kawiarni. Surowo
mierzą wzrokiem mężczyznę palącego papierosa, wstają i przesiadają
się do możliwe najdalszego stolika. Na ich nijakich, ładnych, kalifor­
nijskich twarzach widać niesmak. (To Roxy, moja siostra, i ja, Isabel).
Para dobrze ubranych ludzi z aparatem fotograficznym pijąca
drinka w barze hotelu Ritz. Studiują plan miasta, próbując walczyć
z następstwami różnicy czasu. To równie dobrze mogą być Niemcy.
Niemcy to jedyni ludzie, których czasem można pomyłkowo wziąć
za Amerykanów, nawet na zbliżeniu.
Elegancki mężczyzna czyta „Herald Tribune" w ulicznym ogród­
ku kawiarni. Jego także można by wziąć za Europejczyka aż do
chwili, gdy zaczyna starannie zdejmować masło z grzanki, zdradza­
jąc tym samym swój typowo amerykański, patologiczny lęk przed
cholesterolem.
Ładna kobieta o obfitych kształtach, w płaszczu z norek, kupuje
pomarańcze na ulicznym straganie z owocami. Mówi po francusku,
ale z silnym amerykańskim akcentem. Ani na chwilę nie opuszcza jej
promienny uśmiech, nawet wtedy, gdy mówi: „Byłam rozczarowana
tymi truskawkami, monsieur Jadot".
Port lotniczy Charles'a de Gaulle'a. Budowla rodem z dwudzie­
stego pierwszego wieku. Przybysze poruszający się długimi koryta­
rzami na ruchomych chodnikach wyciągają niebieskie amerykańskie
paszporty, lekko zirytowani tym, że muszą poddawać się rytuałowi
potwierdzania własnej tożsamości. Wiedzą, kim są.
Prawdę mówiąc, to nie są wcale jacyś typowi Amerykanie, ale
niektóre z prawdziwych postaci występujących w mojej opowieści.
A oto główni bohaterowie. Moja siostra Roxy i ja - to my jesteśmy
dwiema młodymi kobietami, które uciekają przed palaczem, turyści
w barze Ritza to nasi rodzice Chester i Margeeve Walkerowie, któ­
rzy właśnie przylecieli do Paryża wesprzeć Roxy w jej trudnej sytu­
acji. (Została porzucona przez swojego francuskiego męża, wkrótce
ma urodzić drugie dziecko, a do tego w grę wchodzi jeszcze duża su­
ma pieniędzy). Mężczyzna w kawiarni, który zdejmuje masło z grzanki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy