Rufin Jean Christophe - Zapach Adama, !!! 2. Do czytania, !!!. !.Kryminał i sensacja

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rufin Jean Christophe
Zapach Adama
Człowiek pokorny nie lęka się dzikich bestii.
Gdy tylko go dostrzegą, chowają pazury.
Czują w nim bowiem zapach Adama sprzed upadku,
kiedy do niego podchodziły, a on nadawał im rajskie imiona.
Izaak Syryjczyk
Traktaty ascetyczne
CZĘŚĆ PIERWSZA
 I
Wrocław, Polska
Juliette działała niemal bez emocji. Dopiero przy małpach coś się
zmieniło.
Wszystko zaczęło się zgodnie z planem. Laboratorium znajdo-
wało się dokładnie tam, gdzie wskazał jej Jonathan. Obchodząc
budynek z lewej strony, Juliette bez trudu odnalazła nieoświetlone
wyjście awaryjne. Zamek nie stawiał łomowi oporu. W ciemności
udało jej się dosięgnąć skrzynki elektrycznej i uruchomić włącznik.
Ostre, białe, neonowe światło zalało zwierzętarnię.
Jedyne, co ją zaskoczyło, to zapach. Juliette przygotowana była
na wszystko z wyjątkiem wywołującego mdłości fetoru brudnego
futra, ekskrementów i przejrzałych owoców. Na szczęście gdy tyl-
ko zapaliła światło, smród zmalał, jakby wpełzł pod klatki i ukrył
się przy podłodze wraz z cieniem. Juliette wzruszyła ramionami.
Mimo wszystko potrzebowała kilku chwil, by wyrównać oddech i
sprawdzić czy nie rozdarła rękawiczek.
Potem podeszła do klatek.
Jonathan nie był w stanie nic powiedzieć na temat ich ustawie-
nia. W zależności od rodzaju eksperymentu, klatki ze zwierzętami
często zmieniały miejsce. Zmieniała się także liczba zwierząt. Te,
które złożono nauce w ofierze - zastępowano kolejnymi. Podzie-
lone były też zależnie od badań, jakim je poddawano. Niedaleko
drzwi, które Juliette zostawiła szeroko otwarte, ustawiono jedną na
drugiej dwie klatki z kotami. Koty wydawały się jeszcze w dobrej
kondycji i zaledwie Juliette otworzyła drzwiczki klatek, wyskoczyły
i czmychnęły w ciemną noc.
Nie miała czasu nacieszyć się nimi, bo nagle głuchy dźwięk
odbił się echem w otynkowanych rurach biegnących wzdłuż
sufitu. Juliette zamarła i wytężyła słuch. Znowu zapanowała cisza.
Zaniepokoiła się, ale przyszły jej na myśl słowa Jonathana. „W
środku nocy
nikogo
nie ma w laboratorium". Z dużym wysiłkiem
przypomniała sobie jego ton i niemalże poczuła oddech Jonathana
na karku. To sprawiło, że stopniowo powróciła ufność, pewniejsza
niż hałasy.
Zaczęła od gryzoni. Spodziewała się białych myszek, które bu-
dziły w niej mniejsze obrzydzenie niż szare. Ale zwierzęta kłębiące
się w podłużnych, płaskich klatkach nie były ani szare, ani białe.
Były to prawdziwe potwory. Niektóre bezwłose, w wywołującym
mdłości różowym kolorze. Inne upędzlowane na zielono, poma-
rańczowo i fioletowo. Mnóstwo szczurów o szklistym spojrzeniu,
jakby ich olbrzymie oczy odbarwiono i polakierowano. Juliette
zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno łono natury to miejsce
dla takich straszydeł. Wyobraziła sobie małe dziewczynki, które
otwierają swe szafy i stają oko w oko z tymi szkaradami. Ale
prawdę powiedziawszy, wyzbyła się w tej kwestii wszelkich skru-
pułów. W trakcie przygotowywania akcji wielokrotnie miała okazję
pytać o to Jonathana. Szybko zrozumiała, że sprawa zwierząt nie
ma nic wspólnego z tym, czy są użyteczne dla ludzi. „Wszystkie
istoty żywe mają prawa, nieważne, czy są ładne, odpychające,
oswojone czy dzikie, jadalne czy nie". Tę lekcję znała na pamięć.
Przełknęła obrzydzenie i pozwoliła szczurom zniknąć na zewnątrz
w ślad za kotami. Zmusiła się nawet do tego, by wzbudziło to w
niej satysfakcję.
Teraz jednak przyszła kolej na małpy. To one miały poddać Ju-
liette prawdziwej próbie. Było ich pięć, malutkich, o zadziwiająco
ludzkich spojrzeniach i mimice. Te, które zamknięte były w klat-
kach po dwie, obejmowały się jak stare stadła. Nawet nie ruszyły
się z miejsca, gdy Juliette je oswobodziła. Miała ochotę wyciągnąć
małpy z głębi klatek, powstrzymała się jednak. A jeśli ją ugryzą
lub podrapią, rozedrą rękawice i zranią do krwi? Nie powinna
zostawić po sobie żadnego śladu do analizy genetycznej. Dała im
spokój, by same zadecydowały. Podeszła do ostatniej klatki.
Była w niej mała i chuda marmozetka o splecionych na brzuchu
długich ramionach. Ciało miała nietknięte, natomiast z jej czaszki
sterczał tuzin elektrod, które nadawały małpce wygląd wodza
indiańskiego w pióropuszu. Gdy tylko Juliette otworzyła klatkę,
marmozetka skoczyła odruchowo i wylądowała na białych kafel-
kach podłogi. Tkwiła tak chwilę w bezruchu, wpatrzona w otwarte
drzwi wyjściowe. Tuż przy drodze powiał lekki przeciąg. Zafalował
elektrodowy czepek. Mimo że Juliette wykazała się odpornością na
odrażającą szpetotę gryzoni, to wobec nędzy tak ludzkiego stworze-
nia, którego drobne kończyny wstrząsał dreszcz, poczuła się mniej
pewnie. Powolne i nieregularne ruchy powiek ukrywały raz po raz
spojrzenie pełne przerażenia i bólu. Juliette, której nie zatrzymały
dotąd ani ryzyko, ani przeszkody, ani nawet hałasy, zamarła. Przy-
glądała się ostatniej drodze jeńca, którego nie dało się wyzwolić,
gdyż nosił narzędzie tortury we własnym ciele. Wiedziała, że litość,
jaką odczuwa, jest śmieszna, gdyż jest to przede wszystkim litość
nad samą sobą. Co tu dużo mówić: małpka uosabiała cierpienie i
samotność, które Juliette znała od lat. To właśnie cierpienie do-
prowadziło ją tutaj, w maskującym kombinezonie ze ściągaczami
w kostkach, w duszącej kominiarce i za dużych tenisówkach. Juliette
traciła poczucie upływającego czasu, od czego zależało przecież
powodzenie akcji.
Wtem małpka zebrała siły i stanęła na tylnych łapkach. Zrobiła
dwa kroki w kierunku wyjścia, po czym upadła na bok, niczym
przewracająca się zabawka. Jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Na
szczęście zamknęła oczy. Uwolniona od spojrzenia pełnego nie-
mego wyrzutu, Juliette otrząsnęła się i powróciła do niej świado-
mość upływającego czasu i wagi zadania. Przez ile minut tkwiła
bezczynnie? Było dziesięć po trzeciej. Ogarnął ją strach. Nawet
jeśli uporała się ze zwierzętami, wciąż pozostawało wiele do zro-
bienia. „Druga część twojej misji jest równie
ważna jak pierwsza.
Dobrze to sobie zapamiętaj". Należało bezwzględnie skończyć o
czwartej.
Zdjęła plecak i wyjęła z niego dwie puszki farby w sprayu. Na
dużej ścianie pomiędzy stertami klatek, około pół metra od pod-
łogi, zaczęła pisać czarnymi drukowanymi literami pierwsze hasło:
„Uszanujcie prawa zwierzęcia".
Podeszła znowu do plecaka i wzięła drugą puszkę farby, tym
razem czerwoną. Z trudem sięgając ręką ponad pierwszy napis,
dodała kursywą „Front Wyzwolenia Zwierząt". Powtórzyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy