Rushdie Salman - Dzieci połnocy, !!! 2. Do czytania, ELITARNE KSIĄŻKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Salman RushdieDzieci północyPrzełożyła ANNA KOŁYSZKOTytuł oryginału angielskiego Midnights ChildrenSalman Rushdie 1981Zafarowi Rushdiemu, którywbrew wszelkim przewidywaniomurodził się po południuMamie i pamięci TatyTŁUMACZKAKsięga pierwszaDziura w przecieradleUrodziłem się w Bombaju... dawno, dawno temu. Nie, to nie wystarczy, przed tš datš nie ma ucieczki: urodziłem się 15 sierpnia 1947 roku w Klinice Położniczej doktora Narlikara. A pora? Pora też jest istotna. Zatem: w nocy. Nie, należy podać z większš... No więc, jeżeli chodzi o cisłoć, punkt o północy. Kiedy przyszedłem na wiat, wskazówki zegara złożyły się niczym ręce w tradycyjnym gecie powitania. Och, wyrzuć to, wyrzuć wreszcie z siebie: wyskoczyłem dokładnie w chwili uzyskania przez Indie niepodległoci. Aż wszystkim dech zaparło. A za oknem tłumy i fajerwerki. Kilka sekund póniej mój ojciec złamał sobie duży palec u nogi, ale jego wypadek był zaledwie błahostkš w porównaniu z tym, co mnie spotkało w owym spowitym mrokiem nocy momencie, gdyż za sprawš mistycznej tyranii witajšcych mnie godnie zegarów historia w niezbadany sposób spętała mnie kajdanami, mój los został nierozerwalnie przykuty do losu kraju. Przez kolejne trzydzieci lat nie było przed nim ucieczki. Moje przybycie zapowiedzieli wróżbici, uhonorowały je gazety, politycy za usankcjonowali mojš autentycznoć. Ja jeden nie miałem tu nic do gadania. Ja, Salim Sinai, zwany potem rozmaicie - Smarkiem, Plamolicym, Łysoniem, Kinolem, Buddš, a nawet Okruchem Księżyca - zostałem poważnie uwikłany w przeznaczenie, co w najlepszym razie wišzało się z pewnym niebezpieczeństwem. A przecież wówczas nie umiałem sobie jeszcze wytrzeć nosa.Teraz jednak czas (któremu przestałem być potrzebny) ucieka. Wkrótce skończę trzydzieci jeden lat. Być może. Jeli pozwoli mi na to moje rozpadajšce się, nadużywane ciało. Nie mam wszakże nadziei na ocalenie życia ani też nie liczę na dar w postaci tysišca i jednej nocy. Muszę pracować szybko, szybciej niż Szeherezada, jeżeli mój żywot ma mieć sens, włanie, sens. Przyznaję, iż nade wszystko lękam się bezsensu.A przecież czeka tyle opowieci, aż za wiele, wprost roi się od splecionych ze sobš żywotów wydarzeń cudów miejsc plotek, co za obfity melanż spraw niewiarygodnych i przyziemnych! Jestem połykaczem żywotów ludzkich; toteż aby mnie poznać, mnie jednego, trzeba również połknšć te wszystkie żywoty. Wchłonięta ciżba tłoczy się we mnie i kłębi; wiedziony zatem wspomnieniem pewnego wielkiego białego przecieradła z niezbyt równo wyciętš porodku okršgłš dziurš rednicy blisko dwudziestu centymetrów, uczepiony wizji tego przedziurawionego, uszkodzonego płótna, mojego talizmanu, mojego sezamie-otwórz-się, muszę przystšpić do rekonstrukcji swojego życia od chwili, w której naprawdę się ono poczęło, około trzydzieci dwa lata przed nastšpieniem czego tak oczywistego, tak teraniejszego, jak moje ujarzmione zegarem, splamione zbrodniš narodziny.(Nawiasem mówišc, przecieradło również jest splamione trzema kroplami starej, wypłowiałej czerwieni. Jak powiada Koran: Gło! w imię twego Pana, który stworzył! Stworzył człowieka z grudki krwi zakrzepłej!)Wczesnš wiosnš roku 1915, pewnego kaszmirskiego poranka, mój dziadek, Aadam Aziz, klęknšwszy do modlitwy, uderzył nosem w skutš mrozem grudę ziemi. Z lewej dziurki od nosa kapnęły mu trzy krople krwi, stwardniały natychmiast w rzekim powietrzu i spadły na dywanik modlitewny, przeistoczone na jego oczach w rubiny. Kiedy odchylił się i wyprostował, spostrzegł, że łzy, które napłynęły mu do oczu, również stężały; gdy więc strzšsał pogardliwie diamenty z rzęs, poprzysišgł sobie, że już nigdy nie pocałuje ziemi ani dla żadnego boga, ani dla człowieka. Postanowienie to jednak wydršżyło w nim dziurę, pozostawiło pustkę w życiodajnej komorze wnętrza, wydajšc go na pastwę kobiet i historii. Z poczštku tego niewiadom, mimo niedawno odebranego wykształcenia medycznego, wstał, zwinšł dywanik na kształt grubego cygara i wsadziwszy go sobie pod prawš pachę, spojrzał na dolinę nie zmšconym diamentami wzrokiem.wiat ożył na nowo. Po zimowym okresie wykluwania się pod skorupš lodu wilgotna i żółta dolina wychynęła na otwartš przestrzeń. Młoda trawa doczekała pod ziemiš stosownej chwili; góry cofały się, chronišc się na okres upałów w wysoko położonych miejscowociach letniskowych. (Zimš, gdy dolina kurczyła się pod lodowš powłokš, góry zaciskały piercień wokół miasta nad jeziorem, szczerzšc złowieszczo kły.)W owych czasach, zanim wzniesiono wieżę radiowš, wištynia ankaraćarji, niewielki czarny wyprysk na wzgórzu koloru khaki, górowała nad ulicami i nad jeziorem rinagaru. W owych czasach nad brzegiem jeziora nie było obozu wojskowego ani tasiemcowych węży zamaskowanych ciężarówek i łazików tarasujšcych wšskie drogi, ani żołnierzy ukrywajšcych się za grzbietami górskimi opodal Baramulli i Gulmargu. W owych czasach nie rozstrzeliwano podróżnych pod zarzutem szpiegostwa, kiedy fotografowali mosty, toteż pominšwszy domy Anglików na jeziorze, dolina mimo swej nowej wiosennej szaty niewiele się zmieniła od epoki imperium Mogołów; ale oczy mojego dziadka - które miały, podobnie jak on sam, dwadziecia pięć lat - ujrzały wszystko odmienione... i zaczšł go swędzieć nos.Wypada zdradzić sekret nowego spojrzenia dziadka: spędził on pięć lat, pięć wiosen, z dala od domu. (Owa gruda ziemi, która napatoczyła się pod fałdš dywanika modlitewnego, chociaż odegrała przełomowš rolę, była w gruncie rzeczy zaledwie katalizatorem.) Teraz, po powrocie, dziadek patrzył oczyma podróżnika. Zamiast docenić piękno dolinki otoczonej masywnymi zębiskami, dojrzał jej małoć, dostrzegł bliskoć horyzontu i zasmucił się - w rodzinnych stronach poczuł się wprost osaczony. Doznał też niewysłowionego uczucia, jak gdyby stare kšty miały mu za złe, że wraca wykształcony, uzbrojony w stetoskop. Pod zimowym lodem wyczuwał chłód obojętnoci, ale teraz znikła wszelka wštpliwoć: lata spędzone w Niemczech cišgnęły nań wrogoć otoczenia. Po wielu latach, kiedy nienawić wypełniła mu dziurę we wnętrzu i kiedy przybył, by złożyć się w ofierze bogu z czarnego kamienia w wištyni na wzgórzu, usiłował wrócić pamięciš do wiosen rajskiego dzieciństwa, przypomnieć sobie, jak to było, nim podróże, grudy ziemi i czołgi wywróciły wszystko na nice.Owego ranka, kiedy dolina, okryta dywanikiem modlitewnym, dała mu prztyczka w nos, starał się, zresztš bezsensownie, udawać, że nic się nie zmieniło. Wstał kwadrans po czwartej na przenikliwy zišb, obmył się w rytualny sposób, ubrał, włożył na głowę karakułowš czapkę ojca; następnie wytaszczył zwinięte cygaro dywanika modlitewnego do ogródka nad jeziorem przed ich starym, mrocznym domem i rozwinšł na oczekujšcej już grudzie. Ziemia pod nogami wydała mu się zwodniczo miękka, toteż ogarnęły go naraz niepewnoć i błogi spokój. W imię Boga Miłosiernego, Litociwego!... - słowa inwokacji, które wypowiedział z rękami złożonymi przed sobš niczym księga, przyniosły mu częciowo ulgę, ale w większej mierze niepokój - ... Chwała Bogu, Panu wiatów... - ale tu Heidelberg wkradł się w jego myli; oto Ingrid, przelotnie jego Ingrid, wymiewa to klepanie wersetów w stronę Mekki; a oto ich przyjaciele, Oskar i Ilse Lubin, anarchici, parodiujš jego modlitwę swymi antyideologiami - ... Miłosiernemu, Litociwemu, Królowi Dnia Sšdu... - Heidelberg, gdzie obok medycyny i polityki nauczył się, że Indie, niczym rad, zostały Ťodkryteť przez Europejczyków; nawet Oskar żywił podziw dla Vasco da Gamy, co włanie w końcu kazało się Aadamowi Azizowi odsunšć od przyjaciół, ta ich wiara, że on jest niejako wynalazkiem ich przodków - ... Oto Ciebie czcimy i Ciebie prosimy o pomoc... - a więc mimo ich obecnoci w swoich mylach usiłował dotrzeć ponownie do swej dawnej jani, która odrzucała ich wpływy, lecz pojęła wszystko, co miała pojšć, na przykład pokorę, rozumiała, co robi teraz, kiedy ręce wiedzione dawnym wspomnieniem poderwały się w górę, kciuki zatkały uszy, palce się rozcapierzyły, a on sam padł na kolana - ... Prowad nas drogš prostš, drogš tych, których obdarzyłe dobrodziejstwami... - Ale nic z tego, czuł się schwytany w pół drogi, w potrzasku między wiarš i niewiarš, a przecież to tylko szarada - ... nie za tych, na których jeste zagniewany i nie tych, którzy błšdzš. Dziadek pochylił czoło ku ziemi. Zgišł się niżej, a ziemia, osłonięta dywanikiem, wybrzuszyła się ku niemu. I wtedy nadeszła pora grudy. W chwili gdy reprymendy udzielali mu Ilse-Oskar-Ingrid-Heidelberg oraz dolina-i-Bóg, gruda ziemi ršbnęła go w sam czubek nosa. Spadły trzy krople. Rubiny i diamenty. Wtedy to dziadek, podnoszšc się z kolan, powzišł postanowienie. Wstał. Zwinšł cygaro. Zapatrzył się w przeciwległy brzeg jeziora. I raz na zawsze utknšł w pół drogi, niezdolny czcić Boga, którego istnienia nie potrafił bez reszty odrzucić. Na znak trwałej przemiany: owa dziura.Młody, wieżo upieczony doktor Aadam Aziz stał przodem do wiosennego jeziora, wdychajšc woń zmian, plecami za (prostymi jak struna) był zwrócony do kolejnych przemian. Podczas jego pobytu za granicš ojciec dostał apopleksji, lecz matka trzymała to w tajemnicy. Słowa jego matki, wypowiedziane stoickim szeptem: Synku, przecież twoje studia były tak ważne. Ta sama matka, która spędziła całe życie przykuta do domu, z dala od mężczyzn, nagle znalazła w sobie tyle siły, żeby poprowadzić sklepik z kamieniami szlachetnymi (turkusy, rubiny, diamenty), co wraz z pomocš stypendium pozwoliło Aadamowi ukończyć wydział lekarski; toteż po powrocie zastał pozornie niewzruszony porzšdek rodzinny przewrócony do góry nogami, matka chodziła do pracy, tymczasem ojciec tkwił za zasłonš, którš apopleksja okryła mu umysł... siedział na drewnianym krzele w zaciemnionym pokoju i wydawał ptasie odgłosy. Odwiedzało go trzydzie... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy