Rutland Eva Cudowny zbieg okolicznosci, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
EVA RUTLAND
Cudowny zbieg okoliczności
Tytuł oryginalny: Private Dancer
Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 302)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dziewczyna wykonująca taniec brzucha miała na sobie kostium typowy dla tego
rodzaju występów. Od góry spowijały ją, chociaż niezbyt dokładnie, miękkie, ułożone
w fałdy, przejrzyste bryty haremowego przyodziewku. Niżej była nagość przepony
brzusznej, a jeszcze niżej falujące, bufiaste spodnie, które podtrzymywał opierający
się na biodrach, bogato zdobiony pas.
Zmysłowe ruchy ciała tancerki, poczynając od potrząsania burzą czarnych włosów, a
kończąc na rytmicznym postukiwaniu delikatnych stóp, też były typowe. Rutynowe
w swym erotyzmie... a jednak wykonywane z niezwykłą delikatnością, pełne gracji,
urokliwego skoordynowania z rytmicznym strzelaniem długich palców u rąk.
Tańczyła niby tak jak zawsze, a jednak inaczej, jakoś odmiennie. Coś sprawiało, że
dziewczyna była jakby nieobecna, gdzieś daleko. Fizycznie tutaj, a jednak poza tym
zatłoczonym, pełnym papierosowego dymu barem Spike'a O'Malleya.
Mark Denton wybrał stolik stojący najbliżej małej okrągłej estrady. Chciał się
dokładniej przyjrzeć tancerce, należycie ją ocenić, nim zamieni z nią pierwsze słowa.
Wychylił się do przodu, całkowicie zafascynowany tym, co widział, obojętny na
wszystko, co się działo poza nią. Nieodparcie ulegał urokowi jej kuszących oczu,
które mówiły: podejdź bliżej, a dobrze się zabawimy. Prowokujące ruchy bioder
dziewczyny i jej biustu rodziły w nim głód pożądania. Cholera! - pomyślał,
wyprostował się gwałtownie i szybko wychylił duży łyk szkockiej. Jednocześnie
przypomniał sobie niedawną rozmowę z wujkiem, który mówił:
- To dziwka goniąca za forsą. Zatopiła swe pazury w moim głupawym wnusiu, który
jest już gotów, aby go dobrze oskubać.
- Niewiele u niego zyska, wujku Jasper. - Mark wiedział, że starszy pan trzymał
twardą ręką kontrolę nad milionami Goodrichów. Kontrolował także wnuka. A był
już przecież najwyższy czas, żeby chłopak wyzwolił się z tego nadzoru. - Robbie jest
dobrym chłopakiem - dorzucił. - Ma już chyba prawo, aby się trochę zabawić.
- Mógłbym się ostatecznie zgodzić na coś takiego, ale nie na ślub, nie na
małżeństwo!
- Małżeństwo? - Mark był wyraźnie zaskoczony.
- Taki jest właśnie zamiar tego przeklętego głupka. I ja w żadnym wypadku nie dam
na to swojej zgody. - Przy tych słowach Jasper Goodrich uderzył płaską dłonią w
blat masywnego biurka z różanego drzewa. - W każdym razie nie zaakceptuję
jakiejś puszczalskiej lafiryndy, która potrząsa cyckami i podryguje brzuchem w
barze pełnym rozpustników, wytrzeszczających swoje gały na takie wątpliwe cu-
deńka.
Wargi Marka nerwowo zadrgały.
- Czyżby opinia wuja wynikała z osobistej inspekcji na miejscu?
- Żartujesz chyba. Knajpa nosi nazwę „U Spike'a", a ona... - starszy pan przerzucił
na biurku kilka leżących tam papierów - a ona nazywa się... Deedee Divine. - Przy
tych słowach wujek prychnął wzgardliwie. - Co to za nazwisko?! Znaczy przecież
„świątobliwa wróżka". Już to powinno być dla mojego wnusia sygnałem
ostrzegawczym, że ma do czynienia z dziewczyną, którą stać na niejeden szwindel.
Ale Robbie jest głupcem i tłumaczyć może go tylko to, że ma zaledwie dwadzieścia
lat. Nie pozwolę jednak, żeby chłopak dalej wplątywał się w tę aferę. Chcę, żebyś
położył temu kres!
- Ja?
- Jesteś przecież wziętym dziennikarzem, komentatorem. Potrafisz przekonywać.
Mówisz w taki sposób, że ludzie zaczynają myśleć jak ty.
- Wujku, na Boga. Ja tylko zbieram fakty i prezentuję je na łamach gazety.
Natomiast...
- Nie wykręcaj się. - Jasper machnął ręką lekceważąco. - Faktem jest, że Robbie
niepotrzebnie się zaplątał i ty musisz go z tego wyciągnąć.
Mark w istocie nie czuł się szczególnie zaskoczony. Był tylko o dziesięć lat starszy od
Robbie'ego, a tym samym był jedynym członkiem rodziny najbardziej zbliżonym do
niego wiekiem. Od początku pełnił też wobec młodszego kuzyna rolę opiekuna.
- No więc dobrze - Mark zgodził się po chwili. - Pogadam z nim, jeśli tak bardzo
chcesz. Lecz wątpię, czy wyniknie z tego coś dobrego. Czy Robbie zechce być
rozsądny.
- Na pewno nie i dlatego musisz porozmawiać także z dziewczyną.
- Ale ja przecież nigdy jej nawet nie widziałem.
- Nic nie szkodzi. Twoja służbowa wizytówka czasami więcej znaczy niż moje duże
pieniądze.
Kolejne słowa wuja także nie powinny być dla Marka zaskoczeniem. Goodrich był
święcie przekonany, że pieniądze wprawiały cały świat w ruch. I wuj często
korzystał z tego środka. Markowi przypomniała się historia kuzynki Janine. To
pieniądze pomogły udaremnić jej zbyt pochopne plany małżeńskie z pewnym
wyścigowym kierowcą samochodowym. Facet musiał być chyba krętaczem, jak
zresztą Jasper utrzymywał, albowiem gdy Janine stanęła wobec groźby wy-
dziedziczenia, zgarnął pieniądze, które wuj mu zaproponował, i zniknął. Ale nie na
długo, bowiem niebawem zginął w wypadku na torze wyścigowym. Janine umarła
wkrótce po urodzeniu dziecka. Matka Marka mówiła potem, że Janine umarła
raczej z rozpaczy po swym ukochanym, a nie z powodu rzekomych komplikacji,
które pojawiły się przy narodzinach Robbie'ego. Wuj Jasper był wtedy bardzo
załamany, ale jak Mark zrozumiał teraz, tamte wydarzenia niczego go nie nauczyły.
Znowu postanowił użyć pieniędzy, żeby pokierować tym razem życiem Robbie'ego.
- Pomyśl, wujku, może jednak chcesz iść niewłaściwą drogą?
Starszy pan nie dał się jednak przekonać.
- To jedyny sposób, Mark. Musisz wyraźnie dać do zrozumienia tej naciągaczce, że
Robbie nie dostanie ani jednego centa do garści, jeżeli ożeni się z nią. Gwarantuję,
że to ją otrzeźwi i zniknie z jego życia. Możesz zaoferować jej za to najwyżej pół
miliona. I trzymaj mnie z dala od tej afery. Rozumiesz? Nie chcę, żeby Robbie
dowiedział się, że rozmawialiśmy na ten temat.
Oto powód, pomyślał Mark, dla którego wuj zwraca się do mnie, a nie do któregoś z
falangi swoich prawników. Jednego przynajmniej nauczył się z dramatycznych
wydarzeń związanych z Janine. Przeklęła go wówczas na wieki całe i nie chciał
teraz w podobnych okolicznościach utracić serca Robbie'ego. Dlatego zrzucał tę
brudną robotę na kogoś innego.
- Nie chciałbym być w to wplątany, szanowny wuju.
- Nie grozi ci to, jeśli odpowiednio zajmiesz się sprawą. Robbie wyjedzie w tym
tygodniu na Wschodnie Wybrzeże. Postaraj się nawiązać kontakt z tą dziewczyną w
czasie jego nieobecności i powiedz, żeby trzymała buzię zamkniętą na kłódkę. Chyba
się rozumiemy? Przecież nie zamierzasz mu robić krzywdy. Przeciwnie, nie chcesz
dopuścić, aby zrujnował sobie życie! To oczywiste, że nie może związać się ślubem z
tego typu kobietą!
- Wydajesz o niej sąd, a nie widziałeś jej nawet. Może ona naprawdę jest w nim
zakochana?
- Przestań gadać głupstwa! Widzi w nim tylko wypchany portfel. A jeśli mi nie
wierzysz... poddaj ją próbie!
Mark zgodził się ostatecznie na plan wuja. Robbie był bardzo młody, impulsywny.
Nikomu nie przyniesie szkody, jeśli na dziewczynę popatrzy ktoś bardziej
doświadczony i podda ją może jakiejś próbie.
Dlatego właśnie pojawił się w tej knajpie. Otrząsnął się już z pierwszego
euforycznego zachwytu i starał się obserwować ją z chłodną obojętnością. Taniec
dobiegł końca i Mark przyglądał się, jak dziewczyna reagowała na aplauz widowni,
na gorące okrzyki uwielbienia i klaskanie w dłonie. Patrzył również z uwagą, gdy
tancerka powróciła na estradę i posyłała symboliczne pocałunki, zdmuchując je z
dłoni. Obserwował zwłaszcza jej oczy. Ich kuszący wyraz, który można było
rozumieć jako zaproszenie w rodzaju: „podejdź bliżej, a dobrze się zabawimy",
zniknął, zastąpiło go twarde, chłodne spojrzenie.
A więc wujek Jasper miał, być może, rację. W tych oczach dostrzec można było
jedynie coś w rodzaju dzikiego, nieposkromionego głodu za czymś, a nawet więcej,
determinację, zdecydowanie, aby zdobyć wszelkimi sposobami to, czego się pragnęło.
Ten piekielny błysk w oczach dziewczyny wynikał z wielu powodów.
Po pierwsze: z podniecenia! A to z tej racji, iż okazało się, że ciotka Meg ma tę samą
grupę krwi co mama i mogła być dla niej dawcą.
Po drugie: z desperacji. Bo gdzież córka matki dotkniętej tak tragiczną chorobą
mogła zdobyć trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów, niezbędnych do opłacenia
przeszczepu szpiku kostnego?
I na koniec: ze zdecydowania. Życie mamy było zagrożone. Ona, córka, musiała te
pieniądze zdobyć! Ale w jaki sposób, dobry Boże? Gdzie?
Myśli te nękały cały czas psychicznie wyczerpaną Terri Thompson. Nie opuszczały
jej również, gdy całkiem automatycznie całym ciałem wykonywała ostatnie ruchy
układu tanecznego. Dziewczyna naprawdę lubiła tańczyć i zwykle muzyka i ruch
uspokajały ją.
Tym razem było jednak zupełnie inaczej.
Taniec zakończył się huraganem braw, tancerka zbiegła z estrady i wpadła wprost
w ramiona Spike'a O'Malleya. Cygaro tkwiło mu w zębach ubrudzonych tytoniem.
Uśmiechał się do niej szeroko.
- Jesteś wspaniała, moje dziecko! Nawet lepsza od twojej matki. Posłuchaj, co wołają
te lalusie. Ukłoń się im jeszcze raz. - Popchnął ją lekko ku estradzie.
Zawróciła więc, wykonała dodatkowy dziękczynny skłon i posłała sto całusków we
wszystkie strony. Ale potem zlekceważyła nawoływania o mały bis i ostatecznie
zbiegła z estrady. Ominęła wyciągnięte ramiona szefa, uśmiechnęła się tylko do
niego i zniknęła za drzwiami swej garderoby.
Właściciel baru był wyrozumiały i serdeczny, więc bez oporów zgodził się, żeby Terri
zajęła miejsce chorej matki. To, co zarabiała u Spike'a za cztery taneczne występy
tygodniowo, dawało jej dwa razy więcej gotówki, niż dostawała na pełnym etacie w
stanowym biurze.
Ale wszystko to razem wzięte nadal nie wystarczało. Poczuła ogarniający ją strach.
Zaczerpnęła głęboko powietrza. Odpręż się, pomyślała. Cokolwiek się stanie...
- Co słychać u Deedee, moje dziecko? - To zdawkowe pytanie zadała pulchna
jasnowłosa kelnerka, siedząca w jednym z foteli. Jej piwne oczy były jednak pełne
prawdziwego współczucia.
- Sytuacja jest znacznie lepsza - odparła Terri, zgodnie ze swym przeświadczeniem,
że człowiek nie powinien dopuszczać do siebie negatywnych myśli. - Nowotwór nie
rozprzestrzenia się. Zaatakował tylko kości. Jeśli mamie przeszczepi się szpik
kostny... - Dziewczyna wyprostowała się i zacisnęła usta. Żadnego , jeśli". - Gdy
przeszczepią jej szpik kostny. ..
Trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów! Oczywiście plus wszelkie inne wydatki.
Wykonywała teraz dwie prace jednocześnie, a jednak nie była w stanie opłacić
dotychczasowych wydatków szpitalnych i wszystkich przeprowadzonych tam testów.
Terri przypomniała sobie, co jej powiedział ostatnio doktor: „Przeszczep jest jedyną
nadzieją na powrót matki do zdrowia. Ale, jak pani wie, przeszczepy szpiku
kostnego znajdują się nadal w fazie eksperymentalnej i dlatego nie są objęte
ubezpieczeniem".
Dobre sobie, nie są objęte ubezpieczeniem! Wewnętrzne wzburzenie opanowało
dziewczynę. Przez wszystkie minione lata matka skrupulatnie opłacała składki
ubezpieczeniowe, które w rezultacie pokryły tylko osiemdziesiąt procent
monstrualnych kosztów związanych z pobytem w szpitalu i z przeprowadzeniem
testów. Badania ostatecznie wykazały, co jej dolega. Nie było natomiast żadnej
nadziei na zwrot kosztów leczenia. To było oburzające. Każdy miał przecież prawo
do opieki zdrowotnej i Terri miała nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zagwarantuje
matce takie prawo. Ale czy nie będzie już zbyt późno, aby uratować ją od śmierci?
Jeśli ona, córka, nie dostanie...
- To był straszny szok! - Mówiąc to, Vashti zaciągnęła się kolejnym papierosem. -
Deedee była ostatnią osobą, którą podejrzewałabym, że może się tak załamać. Była
przecież ogromnie... żywotna. Bez przerwy śmiała się, żartowała.
Matka rzeczywiście taka była, pomyślała Terri. Jej praca w charakterze tancerki
sprawiała, że często przebywała poza domem. Ale gdy wracała, przywoziła ze sobą
coś w rodzaju świeżego oddechu z szerokiego świata. Cała była muzyką, tańcem,
śmiechem.
- Wtedy również tańczyła jak zawsze na estradzie i nagle... niespodziewanie, po
prostu załamała się. - Vashti pokręciła głową ze smutkiem. - Powiem ci jeszcze raz,
że pomyślałam sobie, iż ja także zemdleję.
- Ze mną było tak samo. - Terri zdjęła już z siebie kostium sceniczny i włożyła białą
jedwabną sukienkę, z obniżoną talią i układaną w fałdy minispódniczką. Spike
powiedział jej kiedyś, że ma nogi godne pokazywania.
Tamtego dnia, kiedy matka zemdlała, Terri po telefonie szefa pędziła do baru jak
szalona. Gdy zjawiła się na miejscu, matka odzyskała już świadomość, ale nadal
była przerażająco blada. Terri zdecydowała wówczas, że był to ostatni jej występ.
Córka przejęła w swe ręce całą inicjatywę. Zaczęło się od dokładnego przebadania
matki. Okazało się, że chodzi nie tylko o wypoczynek. Gdy rachunki szpitalne
zaczęły opiewać na coraz większe sumy, Terri przypomniała sobie słowa, które
Spike kiedyś powiedział: „Czy potrafisz tańczyć, dziecko? Bo jeśli tak, to mam
nadzieję, że zastąpisz swą matkę, gdyby zaszła taka potrzeba".
I tak się też stało. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, w chwili gdy matka zasłabła,
ona miała już ukończone studia i od dwóch miesięcy pracowała w stanowej
kalifornijskiej Komisji do Spraw Rozwoju Gospodarczego. Szczęściem było również,
że ostatnio matka z córką pracowały stosunkowo blisko siebie. A przecież całkiem
niedawno Deedee występowała na Wschodnim Wybrzeżu, podczas gdy Terri
studiowała na kalifornijskim Stanford University.
Dyplom magistra sprawił, że dziewczyna dostała liczącą się pracę w Komisji.
Wówczas matka pojawiła się także w Kalifornii i żartując, powiedziała, że jakiś czas
się tu zatrzyma, „aby mieć oko na córkę". Ale nie było to ani trochę zabawne,
pomyślała Terri, obrzucając spojrzeniem tandetnie urządzoną garderobę matki.
Dopiero ostatnio zdała sobie sprawę, ile wysiłku ze strony matki wymagała opieka
nad ciotką Meg, nad nią samą i dwiema kuzynkami.
Terri bardzo niewiele wiedziała o swym ojcu, Teransie Thompsonie. Tylko tyle, że
był kiedyś partnerem matki w tańcu. Ale porzucił obie, gdy Terri miała zaledwie
dwa latka. Delia Thompson nigdy nie wspominała dawnych czasów, zmieniła
nazwisko na Deedee Divine i zaczęła się specjalizować w tańcu brzucha. Jej siostra
Meg i mąż siostry, Jack, przejęli opiekę nad Terri i zajmowali się dziewczynką tak
samo troskliwie jak własnymi córkami. Gdy ukochany wujek Terri, Jack, zmarł
przedwcześnie, Delia wymogła na siostrze, żeby pozostała w domu i opiekowała się
dziewczynkami. A ona swym tańcem utrzymywała cały dom. Tak się też działo, aż
do chwili, kiedy obie córki Meg objęły posady nauczycielek w szkole. No a potem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy