Rymaszewski R. - Śladami mandarynów i partyzantów, Azja

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Śladami mandarynów i partyzantówRyszard RymaszewskiSpis treściOd autoraGorące Święto WiosnyW Paszczy SmokaDwanaście grudniowych dniWreszcie oddech życiaOpowieści Środkowego WybrzeżaNa Wielkim SzlakuPod jednym dachemKronika 121 latIlustracjeMatce poświęcamOd autoraWietnam jest jednym z najbardziej frapujących krajów azjatyckich, o starej kulturze, interesującychobyczajach ludności, niepowtarzalnym pięknie krajobrazu i niezwykłej historii. Jego dramatycznelosy ostatnich dziesiątków lat powinny zapaść w pamięci wszystkich i na zawsze pozostać przestrogąi protestem przeciwko wojnie. Mimo wszelkich przeciwności - ogromnych ofiar, zniszczeńwojennych, wewnętrznych rozdarć, spuścizny feudalnej i kolonialnej - nie zmarnował swojej szansynarodowej. Wyrwawszy się spod panowania kolonialnego, pokonał Francję, usiłującą odzyskać tędawną posiadłość zamorską, a następnie - mimo podziału - zwyciężył jeszcze potężniejszegonapastnika, Stany Zjednoczone. Zjednoczył się, przyjmując nazwę: Socjalistyczna RepublikaWietnamu, przeobrażając się w kraj o potencjalnie rozległych możliwościach. Wydawało się, że jużbędzie można przystąpić do nadania realnego kształtu marzeniom wielu pokoleń Wietnamczyków.Liczono przy tym nie tylko na własne siły, ale również na braterskie przyjaźnie ukształtowane w tokuwalk przeciwko wspólnym wrogom.Symbolem walczącego, a także wolnego już Wietnamu stał się jego legendarny prezydent Ho Szi Min,siłą motoryczną zaś wszystkich postępowych działań - partia komunistyczna. Powszechnaświadomość tej siły istnieje nie od dzisiaj i stąd właśnie wynikła niezwykle brutalna i niszczycielskaagresja amerykańska na Wietnam. Jego mieszkańcy za prawo do niepodległości zapłacili ogromnądaninę krwi, nędzy i wyrzeczeń. I wciąż płacą, ponieważ nie wszystkie wojenne sojusze okazały siętrwałe, wielkim też brzemieniem nadal pozostała spuścizna przeszłości. Dotyczy to chociażbypostkolonialnych granic, co legło u podstaw zbrojnej konfrontacji z Kambodżą w czasach, gdy byłakrwawo rządzona przez Pol Pota.Najbardziej jednak złowrogie okazało się sąsiedztwo Chin. Z sojusznika Wietnamu w początkowymokresie zmagań z amerykańską potęgą przeobraziły się one stopniowo w kolejnego potężnego wroga,dopuszczając się wreszcie otwartej agresji na ziemię wietnamską. Podobnie jak największy szacunekmusiało budzić wieloletnie przeciwstawianie się narodu wietnamskiego czołowej potędze militarnejZachodu, Stanom Zjednoczonym, tak równie wielkie uznanie wzbudza jego nieulękła postawa wobecchińskiego ekspansjonizmu.Wciąż więc muszą Wietnamczycy odkładać wielkie, konkretne plany ziszczenia marzeń wielupokoleń o wspaniałej ojczyźnie podniesionej z ruin, o odrodzonych polach ryżowych, spokojnychwsiach i pięknych miastach.Niniejsza książka mówi o zamkniętym już rozdziale historii wietnamskiej, którego ostatnią kartą stałosię zjednoczenie kraju. Jednakże wiedza o tym okresie jest niezbędna dla zrozumienia dalszych - jakmiało się okazać - również dramatycznych losów tego narodu. Wietnam wciąż bowiem nie możezłożyć broni w arsenałach, jego ziemia nie przestała spływać krwią, a sam Półwysep Indochińskinadal stanowi jeden z najbardziej niespokojnych rejonów świata. Tym większego znaczenia nabieramęstwo Wietnamczyków, tajemnica ich sukcesów z lat, gdy znaleźli się w obliczu totalnej zagładyniesionej przez armię amerykańską: jej żołnierzy, bombowce i rakiety naprowadzane na celpromieniami laserów, wreszcie defolianty niszczące naturalne środowisko człowieka i samegoczłowieka.Ta zautomatyzowana wojna wybiegała swym charakterem - jak się ocenia - w przyszłe stulecie.Dlatego też wiele zastanawiano się w świecie nad źródłem siły narodu wietnamskiego; okazało się,że stanowi ono pozorną jedynie tajemnicę. Źródło to kryje się bowiem w niezmienności istoty naturyludzkiej, odwiecznym umiłowaniu wolności, ogniska domowego i ojczyzny, w braterstwie, a takżeniezwykłej wytrwałości, waleczności i harcie. Są to te same czynniki, które niegdyś umożliwiłyrównież narodowi polskiemu przetrwanie najcięższych zawieruch dziejowych, odzyskanie prawa doojczyzny i decydowania o jej losach. Być może, dlatego było mi łatwo znaleźć wspólny językz Wietnamczykami, a zbliżone poczucie przeszłości inspirowało do utrwalenia niezwykłychwspomnień wyniesionych z tego dalekiego kraju.Byłem tam dwukrotnie, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych i w połowie następnegodziesięciolecia. Poznałem kraj w czasie wojny i w czasie odbudowy, żyłem wśród Wietnamczykówi zyskałem wśród nich przyjaciół, dzieliłem z nimi niebezpieczeństwa i radość z odzyskanegospokoju, odczułem też skutki działań wojennych. Wojna w Wietnamie niespodziewanie pozostawiłatrwałe piętno na moich losach osobistych, splatając się nawet z dziejami powstawania tej książki.Drugi mój pobyt w Indochinach zakończył się na Szlaku Ho Szi Mina, z którego zostałem zniesiony nanoszach. Niektóre więc z zapisków i rozmów wietnamskich kończyłem w szpitalach, odratowywanyprzez lekarzy. Przedtem kilkakrotnie traciłem notatki w czasie bombardowań.Różnorodność tych spraw, wielopłaszczyznowość i sam przebieg wydarzeń niedawnych latw Wietnamie wywarły wpływ na zróżnicowanie w książce form i tempa, na akcentowanienajważniejszych okresów i faktów zarówno w czasie działań wojennych, jak i po ich zakończeniu.W swojej relacji nie ograniczam się do wydarzeń, których byłem obserwatorem, a częstouczestnikiem, lub do notatek ze spotkań z ludźmi, z którymi zetknęły mnie losy wojenne.W poszukiwaniu retrospektywy sięgałem do różnych źródeł: od własnych depesz prasowych pisanych„na gorąco”, poprzez przekazy prasy, na przykład wietnamskiej lub amerykańskiej, aż po dokumenty.Upływ czasu sprawił, że w odniesieniu do wielu spraw przestała obowiązywać tajemnica wojskowalub państwowa, co ułatwiło ich naświetlenie. Bardzo użyteczne okazały się na przykładopublikowane w „The New York Times” tajne dokumenty Pentagonu dotyczące amerykańskiegozaangażowania przeciwko Wietnamowi, a wprost bezcenny stał się pamiętnik wietnamskiegogenerała Van Tien Dunga z ostatniej, zwycięskiej ofensywy, kładącej kres bratobójczej wojnie.Niektórych jednak wydarzeń i losów ludzkich nie byłem w stanie wyjaśnić do końca, ponieważmiejsca, w których przebywałem, przestały istnieć wskutek bombardowań, a wcześniej poznaniWietnamczycy zginęli. Są wśród nich i tacy, którzy polegli później, w czasie działań zbrojnych napograniczu z Kambodżą, bądź też oddali życie w obronie ojczyzny przed agresją Chin. Ale wszystkoto stanowi właśnie część prawdy o Wietnamie dzisiejszym i przyszłym. O Wietnamie, któryserdecznymi wspomnieniami zapisuje się w pamięci, jeśli nie przybywa się do niego z bronią gotowądo strzału. O Wietnamie, który łączą z Polską więzy przyjaźni zadzierzgniętej w jego najtrudniejszychlatach zmagań o przetrwanie. O Wietnamie, jakim go pamiętam i przedstawiam.Gorące Święto WiosnyKsiężycowy TetZmrok gęstniał coraz bardziej, księżyc srebrem rytował sepiowe wzgórza, a w dolinach rozjarzyłysię wzdłuż drogi migotliwe światełka kaganków wskazujących duchom zmarłych ich dawnedomostwa. Ogarniał mnie niezwykły nastrój, emanujący od ściśniętych ze mną w dżipie towarzyszypodróży.- Mam wrażenie - szepnął Tha Dao - jakbyśmy jechali w korowodzie niewidzialnych zjaw. Wedługdawnych wierzeń wietnamskich duchom przodków wolno było raz w roku zawitać pod rodzinnestrzechy, aby towarzyszyć bliskim w noc księżycowego Nowego Roku, zwanego Świętem Tet.Odwieczna tradycja, nakazująca żywym spędzać ten czas w gronie domowników i z myślą o tych,którzy stali się już cieniami, nabrała w tych latach wojennych szczególnego znaczenia. Przecież coroku trzeba było zapalać coraz więcej kaganków. Często nawet nie wiedziano, kto jeszcze się ostałspośród żywych, a kto już przekroczył próg zaświatów. Miliony kraterów po bombach na ziemiachPółnocy równie zazdrośnie strzegły swych tajemnic jak spopielone przez napalm połacie dżungli naPołudniu.Trzęsąc się w dżipach brnących przez wyboje, popatrywaliśmy na roziskrzone gwiazdami niebo,szukając niespokojnie płomienistych komet, ulatujących z dysz odrzutowych myśliwców. Trudno byłooswoić się z tym spokojem, który zdarzał się tylko raz w roku, na Tet. Siła tradycji sięgającejw tysiąclecia azjatyckie była tak wielka, że kapitulowały przed nią zbrojne armie i cichłanajbrutalniejsza wojna schyłku dwudziestego wieku.Celem naszej wyprawy była górska osada na północny zachód od Hanoi. Tam właśnie udawali się naten wieczór z niespodziewanie gwarnej stolicy, pełnej żołnierzy z przepustkami, uchodźcyz Południa. Gdy Wietnam przed czternastu laty został mimo klęski Francuzów rozdarty na dwieczęści, a oni sami ewakuowani na Północ, stracili wszelki kontakt z rodzinami. Starsi częstoprzeżywali podwójną rozłąkę, gdy ich synowie, wówczas chłopcy, dorośleli i wracali, by walczyćna Południu. O nich również słuch ginął.Na zaproszeniu od mieszkańców osady, gdybym takie dostał, mógłby widnieć adres: „Kiliński”, odnazwy polskiego statku, którym przewożono Wietnamczyków podczas przegrupowania w 1954 rokuz Południa na Północ. Jeszcze teraz wspominali tę zdumiewającą podróż. Jedynymi białymi, jakichwtedy znali, byli Francuzi - ich okupanci i wrogowie. Dzięki Polakom po raz pierwszy stwierdzili,że biały kolor skóry nie musi kojarzyć się ze złem i przemocą. Zapamiętali to na zawsze.- Ja też przypłynąłem „Kilińskim” - podkreślał gospodarz, Thang, witając nas w osadzie.Wkrótce poproszono nas do stołu udekorowanego maleńkim drzewkiem brzoskwini, obsypanymkwieciem. Tet był bowiem także Świętem Wiosny. Należało je obchodzić w pogodnym nastrojui odegnać smutne myśli, którym oddawaliśmy się podczas jazdy. O nieobecnych jednak niezapomniano, o czym świadczył pusty talerzyk na stole, wolne krzesło i ustawione w rogach salimiseczki z ryżem dla... duchów.Wieczerza była zgodna z tradycją. Zaczęła się więc odbancingu,ciasta ryżowego w liściupalmowym, a toasty wznoszonolua moi,wódką ryżową. Z uznaniem i zdumieniem dla jej mocyprzyjęto moją polską wyborową. Wielkim powodzeniem cieszył się wśród Wietnamczyków rarytas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy