Rustand Roxanne Tajemnica mojej siostry, Książki - Literatura piękna, Bonia, Harlequiny nowe różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROXANNE RUSTAND
Tajemnica mojej siostry
Rozdział 1
Gdyby Claire wcześniej wiedziała o wężu, dwa razy
przemyślałaby swą decyzję wyprowadzki z Nowego Jorku.
Długi na ponad pół metra, oswojony wąż albinos Jasona
przesunął się dostojnie po podłodze kuchni i najspokojniej w świecie
zwinął w kłębek u podnóża lodówki. Pomna poprzednich
doświadczeń, Claire wiedziała, że ten stwór imieniem Igor będzie się
tak grzać w cieple agregatora w nieskończoność, uciekając przed
chłodem pierwszych jesiennych dni w północnej Minnesocie.
Co innego, gdyby to któreś z pozostałych zwierząt jej
siostrzeńców, pies albo kot, chciały tu drzemać: taki widok mógłby
nadać kuchni bardziej swojski, domowy charakter. Lecz Gilbert,
leciwy pudel, zawsze chował się w najdalszych kątach starego
wiktoriańskiego domu, ilekroć Igorowi udało się wymknąć ze
„szczelnego i bezpiecznego" terrarium, a kot syjamski Sullivan z
wrzaskiem zagłuszającym syrenę strażacką wskakiwał na szczyt
kredensu.
Mimo iż Claire od dzieciństwa miała awersję do płazów, nie
zabroniła Jasonowi trzymania węża. Starała się iść na wszelkie
możliwe ustępstwa, żeby tylko uszczęśliwić chłopca. Na próżno.
Trzasnęły drzwiczki samochodu, po czym na betonowej ścieżce
dały się słyszeć ciężkie kroki. Claire z westchnieniem wróciła myślą
do życia w Nowym Jorku, gdzie pracowała na stanowisku
wicedyrektora w firmie elektronicznej ojca.
Teraz, po miesiącu całodziennego obsługiwania gości, prania
stosów brudnej bielizny pościelowej i odbierania telefonów od rana do
nocy, dawny świat uniżonych, poddanych jej pracowników i
bezszelestnej służby domowej nagle zaczął zyskiwać na atrakcyjności.
Co prawda, zamożność rodziców nie przyniosła jej szczęścia, a awans
w firmie zawdzięczała przede wszystkim ambicjom ojca, a nie
własnym, musiała jednak przyznać, że posiadanie pieniędzy ma swoje
zalety.
Cóż, sama tego chciałaś, powiedziała sobie z bladym uśmiechem.
Podjęła się opieki nad trójką dzieci zmarłej siostry i zamierzała ją
sprawować - mimo wątpliwości, czy podziela ich gusty co do zwierząt
domowych. Miała więc do wyboru: albo zamartwiać się nowymi
problemami, albo stawić im czoło, traktując je jako ekscytujące
wyzwanie.
Tutaj, w ośrodku wypoczynkowym Pine Cliff, może nareszcie
czymś się wykazać i sprawdzić, ile jest warta bez protekcji rodziny.
Jej siostrzeńcy, którzy pół roku temu stracili rodziców w wypadku
samochodowym, potrzebowali nie płatnej opiekunki, lecz kogoś
bliskiego. Mieli prawo do szczęśliwego dzieciństwa. Kochała te dzieci
i pragnęła dać im wszystko co najlepsze.
Z zamyślenia wyrwało ją gwałtowne pukanie. Claire uśmiechnęła
się do starszej kobiety, patrzącej na nią zza siatki przesłaniającej
wejście do domu, i szybko podeszła do drzwi.
- Czym mogę służyć?
- Nazywam się Rogers - zabrzmiał chrapliwy baryton,
zdradzający nałogową palaczkę.
Kiedy Claire otworzyła drzwi, dobiegł ją duszny zapach perfum i
stęchły odór papierosów.
- Mam tu rezerwację - dodała kobieta. Wrzaski, wydobywające
się z gardła Sullivana, podniosły się o kilka decybeli. Pani Rogers,
mimo swej potężnej postury, cofnęła się w popłochu i podejrzliwie
zerknęła do środka.
- Gdzie jest kierownik?
Claire zdusiła uśmiech i zaprosiła ją do małego holu z biurkiem
przy drzwiach, po czym przejechała palcem po spisie nazwisk.
- Ja jestem nową kierowniczką. Czy chce pani domek numer
trzy?
Kobieta pokręciła głową i zaczęła stukać nerwowo butem o
podłogę.
- Kiedy dzwoniłam tu w czerwcu, obiecano mi domek na samym
końcu, jak zawsze. Niech pani sprawdzi jeszcze raz.
Claire posłusznie przejrzała ponownie księgę rezerwacji.
- Ten będzie otwarty dopiero jutro, ale trójka też ma piękny
widok.
W powietrzu zaległa ciężka, pełna niechęci cisza.
- Spaliśmy kiedyś w trójce. Mój Henry, niech Bóg ma go w
swojej opiece, powiedział, że łóżko się zapada i...
Urywając w pół słowa, pani Rogers cofnęła się z szeroko
otwartymi oczami. Zapewne dostrzegła Igora.
- Coś jeszcze? - spytała Claire słodko.
Może zwierzątko domowe do towarzystwa? - dodała w myślach,
uśmiechając się cierpko do siebie.
Zdjęła ze ściany klucz i wręczyła oniemiałej kobiecie, dziękując
w duchu Igorowi za ucięcie szykującej się już tyrady. Jeszcze miesiąc
temu pozbywała się uciążliwych gości, ale teraz musiała się do nich
uśmiechać.
To nie było łatwe.
Po wyjściu pani Rogers wzięła z półki nad biurkiem torebkę z
potpourri, uznała jednak, że delikatny zapach suszonych płatków
kwiatowych nie zabije ciężkiej woni perfum, wciąż wiszącej w
powietrzu. Marszcząc nos, otworzyła wszystkie trzy okna za
dębowym stołem i patrzyła, jak białe muślinowe firanki tańczą w
powiewie wiatru. Dom, w którym mieszkają dzieci, powinien
pachnieć świeżością i czystością, a nie cuchnąć jak spelunka o
północy.
Rzuciła okiem na zegar nad piecykiem kuchennym. Wpół do
trzeciej. Przed powrotem dzieci ze szkoły zdąży jeszcze posprzątać
ostatni domek.
Na moment w jej wyobraźni pojawił się obraz uśmiechniętych
buzi i gwar wesołych głosów. Może tym razem któreś z dzieci przytuli
się do niej? Ale w głębi duszy wiedziała, że to marzenie ściętej głowy.
Odkąd miesiąc temu zabrała siostrzeńców z Minneapolis i
przywiozła tutaj, pełna rezygnacji potulność bliźniaczek i ledwo
maskowana wrogość ich brata nie zmieniły się ani na jotę. Wprawdzie
Brooke zapisała jej w testamencie ośrodek i przyznała opiekę nad
dziećmi, ale żaden dokument nie mógł zagwarantować łatwego
wejścia w nowe życie.
Drgnęła, znów słysząc pukanie do drzwi. Pewno kolejny marudny
gość. Spojrzała srogo na węża:
- Nie ruszaj się!
Igor, który wyglądem i rozmiarem niewiele się różnił od kupki
męskiej bielizny leżącej na podłodze, nie okazał większego
zainteresowania. Claire przywołała na twarz swój najbardziej
profesjonalny uśmiech i podeszła do drzwi.
W progu stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w spranych
dżinsach, wypłowiałej bawełnianej koszulce i beżowej skórzanej
kurtce. Jego twarz pogrążona była w półcieniu, lecz Claire miała
niejasne wrażenie, że już ją gdzieś widziała.
Przebiegł ją dziwny dreszcz.
- Słucham pana? - Podeszła bliżej i zmierzyła nieznajomego
wzrokiem.
Tylko że to nie był ktoś nieznajomy.
Serce w niej zamarło i na moment zabrakło jej tchu. Logan. Przez
ostatnie czternaście lat jego młodzieńcze rysy stwardniały, a ciało
nabrało krzepkości i siły. Włosy mu pociemniały i stały się lekko
kasztanowate, ale nie było wątpliwości, do kogo należą te
uwodzicielskie niebieskie oczy. Puls zaczął jej bić jak szalony, a
kolana zmiękły. Był taki, jakim go pamiętała, tylko jeszcze o wiele,
wiele przystojniejszy.
Ten człowiek jednak stanowił zagrożenie. Był jej pierwszą
młodzieńczą miłością, a potem stał się zmorą z koszmarów sennych.
I niemal zrujnował życie jej siostrze.
Claire zdała sobie sprawę, że gapi się w przybysza jak sroka w
gnat, i szybko spuściła wzrok. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Poza tym, co się mówi do diabła wcielonego? I skąd on się tu nagle
wziął?
Cisza się przedłużała, sytuacja robiła się niezręczna. Claire wzięła
głęboki oddech i podniosła oczy na speszoną twarz przybysza.
- Słucham, czego pan sobie życzy? - wykrztusiła.
- Mam małą prośbę. - Jego chłopięcy wdzięk i nieśmiałość
ustąpiły miejsca zdecydowaniu i stanowczości. - Chciałbym tylko
zasięgnąć informacji. Czy mogę wejść?
Claire zastanawiała się, czy lepiej chłodno go odprawić, czy
zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. To drugie byłoby znacznie
przyjemniejsze, ale...
Tymczasem mężczyzna, korzystając z jej wahania, sam pchnął
drzwi z siatki i wkroczył do środka. Widząc to, Claire błyskawicznie
wzięła się w garść i sięgnęła po słuchawkę telefonu stojącego na
biurku. Nacisnęła pierwszą cyfrę numeru alarmowego 911 i uskakując
przed wyciągniętą ręką mężczyzny, nacisnęła drugą.
- Niech się pan cofnie! - warknęła.
Spojrzał na nią ze zdumieniem i podniósł ręce do góry.
- Chciałem się tylko przywitać i przedstawić. Czy pani zawsze
jest taka nerwowa? - Na jego twarzy malował się wyraz urażonej
niewinności.
- Nie zawsze. Ale też nie co dzień ktoś wdziera mi się do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • frania1320.xlx.pl
  • Tematy